Autor |
Wiadomość |
<
Twilight Fanfiction /
Biblioteka opowiadań
~
[Z] Wschód naszej wieczności
|
|
Wysłany:
Pon 13:03, 23 Lut 2009
|
|
|
Dołączył: 23 Lut 2009
Posty: 23
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
|
Witam jest to mój pierwszy ff, ale chciałabym się nim z Wami podzielić Oczekuję szczerej opinii i krytyki Wstawiam cz. I i II, gdyż obie już powstały
cz.I
Edward mnie kochał. Ta świadomość nadawała sens mojemu wiecznemu istnieniu. Nie musiał mi tego mówić, wystarczyło, że spojrzałam w jego oczy. Wielbiły mnie ponad wszystko, każdy jego gest był przepełniony czułością. Minęło już sporo czasu od spotkania z Volturi, lecz nadal obawiałam się o tę malutką istotkę, która spała spokojnie w swoim łóżku. Tak, zdecydowanie Reneesme była jedynym powodem mojego lęku. Nie chciałam, żeby cokolwiek zakłóciło jej spokój – była nieocenionym skarbem, jaki posiadam. Teraz leżałam w trawie, napawając się zapachem drzew szumiących wokół mnie. Od kilku tygodni robiłam to codziennie , gdy tylko Reneesme zasypiała. Wychodziłam do lasu, na nasza polanę i pogrążałam się we wspomnieniach z mojego ludzkiego życia. Rosalie miała rację. Kiedy pielęgnuje się wspomnienia, stają się silniejsze i nie odchodzą w zapomnienie, a ja nie chciałam, by one kiedykolwiek mnie opuściły. Ten moment, gdy po raz pierwszy ujrzałam Edwarda, gdy zaprowadził mnie na polanę i wyznał mi miłość. Nie , zdecydowanie nie chciałam tego zapomnieć… Leżąc, wiedziałam, że nic nie zakłóci mi tych chwil błogiego spokoju. Mój ukochany szanował to i wiedział, ile dla mnie znaczą te godziny spędzone na polanie. W pewnym momencie moje myśli wróciły do pierwszej nocy spędzonej z Edwardem. Tak zachłannie pragnęłam jego towarzystwa, nieświadoma tego, jak bardzo się poświęcał, by być tak blisko mnie. W jednej chwili poczułam, że muszę go zobaczyć, że nie wytrzymam już ani sekundy bez niego. Sama nie wiem, kiedy moje ciało znów było w pionie. Do naszego domku nie było daleko, bieg sprawiał mi przyjemność, czułam wolność przepełniająca moje ciało. Nie trwało to jednak tak długo, jakbym chciała, bo już stałam w salonie. Edward stał w bezruchu, zapewne zastanawiał się nad przyszłością Reneesme. Ostatnio ciągle to robił, jakby obawiał się, że nasza córka nie odnajdzie się wśród ludzi, gdy nadejdzie na to odpowiedni czas. Jednak teraz nie miałam ochoty na rozmowę, pragnęłam go tak bardzo, że to uczucie było wręcz nie do wytrzymania. Podeszłam do niego i delikatnie przejechałam ręką po jego idealnie wyrzeźbionych plecach. Poczułam, że drgnął, obeszłam go spokojnym krokiem, przesuwając ręce na ramiona i kładąc delikatnie twarz na jego torsie. Objął mnie czule w talii, przyciskając mocniej do siebie. Czas mógłby stanąć w miejscu, teraz nic się oprócz nas się nie liczyło… Podniosłam wzrok na wysokość jego twarzy. Wpatrywał się we mnie z taką miłością, której żaden człowiek nie mógł nigdy poczuć. Zagłębiłam się w jego topazowych oczach, dostrzegając w nich własne odbicie. Pochylił się, składając delikatny pocałunek na moich ustach. Przeszedł mnie lekki dreszcz wzdłuż kręgosłupa. Oczywiście, odwzajemniłam pocałunek, wpijając się w jego wargi. Były tak ciepłe i miękkie. Zatraciłam się w nim, bez opamiętania wplatając dłonie w jego włosy . Edward wiedział czego chcę, a ja miałam świadomość, że spełni moje pragnienia. Ten pocałunek już nie był taki niewinny, był pełen pasji i namiętności. Gdybym wciąż była człowiekiem, zapewne bym teraz zemdlała. Byłam wdzięczna, że moja nowa natura na to nie pozwalała. Przejechałam delikatnie językiem po jego wargach, wiedziałam, że to lubi . Nie pozostał mi dłużny. Jednym zwinnym ruchem wziął mnie na ręce, wciąż nie odrywając ode mnie ust. Podążył do sypialni, w stronę naszego pięknego, białego łóżka. Położył mnie delikatnie na pościeli, kreśląc palcami nieodgadnione wzory na mym ciele. Uwielbiałam, gdy to robił. Nie chciałam się śpieszyć, do rana było jeszcze daleko. Zaczęłam rozpinać guziki jego koszulki, jeden po drugim. Powoli ją ściągnęłam, a potem jednym ruchem rzuciłam na podłogę. Tak, idealny tors był moim ulubionym skrawkiem jego ciała. Stanowczym ruchem odwróciłam go na plecy, żebym teraz ja miała nad nim kontrolę. Edward nic nie powiedział, posłał mi tylko swój zadowolony uśmiech. Zaczęłam krążyć po nim rękami, całując go centymetr po centymetrze . Jego uroda była wręcz nie do zniesienia. Nagle przyciągnął mnie do siebie, szepcząc do ucha jak bardzo mnie kocha. Wiedziałam, że jestem we właściwym miejscu, z przeznaczonym mi mężczyzną. Każdy jego dotyk sprawiał, że moje ciało płonęło z pożądania, a ja nie chciałam by ta noc się kończyła. Było mi dobrze w jego ramionach. Rozumieliśmy się bez słów….
***
cz.II
Długo leżeliśmy w milczeniu, napawając się wzajemną obecnością. Wreszcie poczułam na skórze niewielkie promienie słońca, przebijające się przez szare niebo. Zapowiadał się dzisiaj bardzo słoneczny dzień. Nie był to powód do radości, ale też wyjątkowo mnie nie zasmucił. Odwróciłam głowę, by spojrzeć na Edwarda. Jego twarz mieniła się jak tysiące brylantów, widok był niesamowity. Dopiero po chwili zauważyłam, że oczy mojego ukochanego wyglądają jak dwa czarne węgle. Nie było to pożądanie, wiedziałam, że jest to pragnienie. Przeciągnęłam się delikatnie na łóżku, podnosząc się jednocześnie. Westchnęłam, widząc jak bardzo się męczy. Zresztą, ja też już dawno nie polowałam.
-Edward, musimy się udać na polowanie, gdy wstanie Reneesme. Dlaczego nigdy mi nie mówisz, że jesteś głodny? To, że umiem powstrzymywać pragnienie, nie znaczy, że nie muszę polować.- rozmawialiśmy już o tym nie raz. On jednak nie chciał chodzić samotnie na polowania, a wiedział, że nie przepadam za polowaniem na roślinożerców. Pokiwał głową na znak, że się zgadza. Nigdy nie potrafił mi odmawiać, a ja zawsze umiałam to wykorzystać. Po chwili znalazłam się w garderobie. Nadal nie mogłam przeboleć tego, że Alice stworzyła dla mnie tyle szaf pełnych ubrań. Zazwyczaj natrafiałam na wieczorowe suknie, lub eleganckie garsonki. Eh, wciąż nie mogłam się przyzwyczaić do zapachu jeansu czy bawełny. Nie zauważyłam nawet, kiedy Edward pojawił się za moimi plecami. Oplótł swoje dłonie wokół mojej talii, zagłębiając twarz w moich gęstych lokach. Zaczął mnie całować po szyi, poczułam że się uśmiecha.
-Skarbie, dzisiaj to co zawsze? Jeansy i bawełna? Czy może coś innego dla odmiany? -wyszeptał mi cicho do ucha, nie odrywając ust od mojej skóry. Wiedział, jak doprowadzić mnie na skraj szaleństwa, jednak szybko się opanowałam. Wiedziałam, że jego głód był teraz najważniejszy.
-Dobrze wiesz, że to co zawsze. Muszę się za niedługo wybrać na zakupy, na gust Alice nie mogę liczyć.- zaśmiał się cicho, lecz po chwili stał przede mną z parą jeansów i błękitną bluzą. Sam był już ubrany w sztruksy i kremową koszulę. Spojrzałam na niego pytająco, gdy tylko wyczułam, że oddech Reneesme się zmienił. Najwyraźniej już się obudziła. Wolnym krokiem opuścił naszą garderobę, kierując się do jej pokoju. Usłyszałam jedynie jej śmiech, gdy go zobaczyła. Wiedziałam, że nie muszę się o nią martwić. Szybko się ubrałam, popędziłam do łazienki, by poprawić splątane włosy i wyszłam do ogrodu. Już tam na mnie czekali, widziałam zniecierpliwienie w oczach mojej córki. Tak, Reneesme zdecydowanie uwielbiała polowania, choć rzadko zabieraliśmy ją ze sobą. Ujęłam dłoń Edwarda i, trzymając się za ręce, ruszyliśmy w stronę lasu. W pewnym momencie zwolnił. Teraz poczułam to, co on. Jakieś 2 mile od nas znajdowało się stado łosi, piły wodę ze strumienia. Reneesme też to wyczuła, bo uśmiechnęła się zadowolona, schodząc z pleców ojca. Wszyscy troje wystartowaliśmy w tym samym momencie. Edward zaatakował największego, najwidoczniej był to przywódca stada, bo zwierzęta zamarły w bezruchu. Wykorzystałyśmy to, atakując je z ukrycia. Gdy skończyłam, wyczułam, że Reneesme jest od nas oddalona o jakiś kilometr. Pożywiała się napotkanym na swej drodze młodym lwem. Byłam zadowolona, widząc, że czarne jak węgiel oczy Edwarda zmieniły kolor na złoty. Sama uświadomiłam sobie dopiero teraz, że polowanie było niezbędne. Czułam się przepełniona spożytą krwią. Nagle zauważyłam przerażenie w oczach ukochanego.
-Reneesme jest w niebezpieczeństwie.- tylko tyle zdążył wyszeptać, nim zniknął z moich oczu. Teraz i ja wiedziałam o co mu chodziło. Wyczułam, że zbliżają się do nas dwa nieznane wampiry. Zanim zdążyłam o tym pomyśleć, już byłam przy rodzinie, gotowa do ataku. Moja córka była w niebezpieczeństwie, w końcu w jej żyłach płynęła krew, a serce biło. Mogłaby być uważana za człowieka, gdyby nie to, że posiadała wiele wampirzych cech. Poczułam, że jad wypełnia moje usta, byłam gotowa do walki. Widząc wyraz twarzy Edwarda, wampiry nie były przyjaźnie nastawione. Chciały nas zaatakować, ponieważ mój ukochany zacisnął mocno pięści, a z jego gardła wydobył się najgłośniejszy ryk, jaki kiedykolwiek słyszałam. Dopiero teraz zauważyłam, że również wydaje z siebie takie dźwięki, choć daleko było im do gniewu mojego męża. Nagle jego ryk gniewu przepełnił się bólem i cierpieniem, nie wiedziałam co się dzieje, po chwili Edward leżał na ziemi zwijając się w agonii, jaka nim szarpała. Nagle poczułam to samo, ktoś napierał na mój umysł, nigdy wcześniej nie czułam takiego ataku, był mocniejszy nawet od ataku Jane. W sekundzie mój gniew się zwiększył tym samym uaktywniając moją tarczę, wiedziałam, że jestem wstanie ochronić najbliższych. Widząc ból na twarzy ukochanego, rozciągnęłam tarczę wokół naszej trójki. Byłam atakowana tak mocno, że z trudem utrzymywałam granice poza rozbłyskającymi iskrami, poza moją rodziną. Wtedy usłyszałam za sobą wycie, tak to był Jacob. Kolejna iskierka rozpaliła się w moim umyśle jednak był on za daleko, żebym mogła objąć go moją tarczą. I w tym momencie przeniosłam wzrok na wampiry. Jeden stał oddalony, skupiając się na czymś mocno. Podejrzewałam, że to właśnie on mnie atakował. Drugi stał gotowy do ataku, jakby czekał na znak od swego pobratymcy. I właśnie wtedy akcja potoczyła się dokładnie w kilku sekundach. Jake wyleciał z lasu wprost na wampira, który przysadzał się do ataku. Zaczęli walczyć, wilk wbił swoje kły w przedramię wroga, odrywając tym samym część jego śnieżnobiałej skóry. Wampir ryknął, rzucając się na szyję Jacobowi, lecz wtedy został pozbawiony głowy . Jake dobrze wiedział, co trzeba zrobić. Szybko rozczłonkował pozostałą część ciała, rozrzucając je wokół. I nagle stało się coś nieoczekiwanego. Wilk zawył z cierpienia, a ja nie wiedziałam co się dzieje. Zaczął zwijać się na trawie, byłam tak zaskoczona całym zdarzeniem, że nie zdążyłam rozciągnąć tarczy do odpowiednich rozmiarów. Wtedy, dotąd skupiony, wampir zaatakował Jake’a, wbijając swoje kły w jego szyję. Stałam jak zahipnotyzowana, wiedziałam bowiem, co się stanie. Jacob zginie, jad wampirów był śmiertelny dla wilkołaków. Nie zdążyłam nawet pomyśleć nad tym, co chciałam zrobić. W ułamku sekundy rzuciłam się na wampira wbijając swoje kły w jego plecy. Nie wiem co się stało, ale nieznajomy odrzucił mnie jednym ruchem, ryknął rozwścieczony i zniknął w lesie. Nim się spostrzegłam, Edward był już przy Jacobie. Jake nie był już wilkiem, kiedy został ugryziony, zmienił się w człowieka. Mój ukochany, widząc ból w oczach Reneesme i moich, wgryzł się w szyję Jake’a i starał się wyssać jad, tak jak wtedy w Phoenix, gdy zostałam ugryziona przez Jamesa. Nie widziałam już nadziei. Wiedziałam, że jad działał inaczej na ludzi, a inaczej na wilkołaki. Dopiero teraz zauważyłam, że moje ręce trzęsły się coraz mocniej, kiedy przyciskałam do siebie moją szlochającą córkę. Nie wiedziałam co robić. Czułam się tak, jakby ktoś rozbił mnie na tysiące małych kawałków, rozrzucając je daleko od siebie, tak by nie mogły znowu się połączyć.
-Edward, nie dasz rady. Jake już nie wróci.-wyszeptałam tak, jakbym mówiła do siebie. Jednak on mnie usłyszał.
-Nie trać nadziei. Jeszcze nic nie jest stracone, trzeba jak najszybciej zanieść go do Carlisla. –powiedział, po czym zniknął za zasłoną drzew z Jacobem na rękach. Byłam tak zdezorientowana, że zapomniałam o Reneesme w moich objęciach. Nagle poczułam, jak przykłada swoje malutkie dłonie do mojej twarzy i w tym momencie w moim umyśle ukazał się uśmiechnięty Jake, zaraz później nasz dom. Wiedziałam, że ta malutka istotka pragnie mnie pocieszyć. Nie zastanawiając się długo, wbiegłam do lasu najszybciej jak potrafiłam. Teraz bieg nie sprawiał mi radości, nie czułam wolności, która zawsze mu towarzyszyła. Byłam tylko ja i moja córka. Pragnęłam, by znów była bezpieczna…
***
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Kithira dnia Pon 8:55, 20 Kwi 2009, w całości zmieniany 6 razy
|
|
|
|
|
|
|
|
Wysłany:
Pon 13:50, 23 Lut 2009
|
|
|
Dołączył: 23 Lut 2009
Posty: 117
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
|
to jest super, hiper, świetne!!!
ale uratujesz Jacoba?
Metka oczekuje dłuższego komentarza ;]
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
|
Wysłany:
Pon 18:19, 23 Lut 2009
|
|
|
Dołączył: 29 Paź 2008
Posty: 2493
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 3 razy Ostrzeżeń: 0/5
|
|
Mi też się podoba - świetne Ale ja tam Jacoba nie lubię, więc niech się z nim dzieje co chce
Vampir: Proszę o dłuższy post
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
|
Wysłany:
Pon 21:19, 23 Lut 2009
|
|
|
Dołączył: 02 Lis 2008
Posty: 160
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Poznań
|
|
No ej!
Ja bym chciała, żeby przeżył!
A ff jest boski, naprawde świetnie napisany.
Super pomysł z tą łąką i z powstrzymywaniem głodu przez Eda!
Czekamy na cd!
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
|
Wysłany:
Pon 21:32, 23 Lut 2009
|
|
|
Dołączył: 31 Sty 2009
Posty: 221
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Dąbrowa Górnicza.
|
|
tak, FF bardzo fajny Ciekawe co się stanie z Jacobem ;D W sumie nie lubię go, ale za to lubię Reneesme, a nie chciałabym żeby ona cierpiała ,...
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
|
Wysłany:
Wto 11:39, 24 Lut 2009
|
|
|
Dołączył: 23 Lut 2009
Posty: 23
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
|
Wklejam następny rozdział, mam nadzieję, że się nie zawiedziecie na fabule Myślę,że będziecie obiektywne, ponieważ wkleiłam ta pracę także na innym forum, ale niestety nie przyjęła się (
cz.III
Stałam pośród drzew, nie rozumiejąc, co się dzieje. Przed domem leżał Jacob, ledwie byłam w stanie usłyszeć jego płytki oddech, było z nim coraz gorzej. Wokół zebrała się nasza rodzina. Carlisle pochylał się nad Jakiem, ciągle tamując krwawiąca ranę. Alice i Jasper stali z boku, wyglądali jak w transie. Jasper zapewne próbował uspokoić zgromadzonych, nie mogłam jednak odgadnąć, co robiła Alice. Wiedziałam jedynie, że spogląda w przyszłość. Reszta Cullenów była skupiona wokół Carlisla i Jacoba. Po chwili Edward stał już u mego boku, przytulając mnie i Reneesme do siebie. Nasza rodzina była cała i zdrowa, jednak kiedy pomyślałam, że Jacob umiera, poczułam, że wraz z nim umierała część mnie. Nie kochałam go tak jak Edwarda, ale uczucie jakim go darzyłam, było nierozerwalnie ze mną spojone. Do mojej pamięci wróciły chwile spędzone razem w La Push, stał się wtedy dla mnie osobistym słońcem, które rozświetlało moje dni. Byłam w stanie sobie wyobrazić, co czuje Reneesme. Tak bardzo go kochała, był jej bliski od narodzin, zawsze w pobliżu, by służyć pomocą. Tym razem oddał życie za ta małą istotkę, którą obdarzył olbrzymią miłością. Spojrzałam w jego stronę i dopiero teraz spostrzegłam wielkiego, czarnego wilka za plecami Emmetta – to był Sam. Widocznie odczuwając ból Jacoba, przybył by mu pomóc. Jednak było za późno, ta myśl błądziła ciągle po mojej głowie. Nagle po polanie rozniósł się dźwięczny głos Alice.
-Jest, znalazłam! Mamy niewiele czasu, ale może się udać.- krzyknęła, choć wystarczyło, by szepnęła, a i tak każdy by ją usłyszał. Coś we mnie drgnęło, zapaliła się we mnie iskierka nadziei. Może jednak była jakaś szansa na uratowanie Jacoba? Byłam poirytowana tym, że nie wiem co się dzieje. Spojrzałam pytająco na Edwarda, chyba dopiero teraz zorientował się, że czekałam na wyjaśnienia. Położył mi ręce na ramionach i popatrzył w moje oczy.
-Bello, mówiłem, że jest nadzieja. Kiedyś słyszałem legendy na temat umierających wilkołaków. Nigdy nie wierzyłem w to, że są one prawdziwe. Jednak Sam potwierdził wszystko, co uważałem za mit wymyślony przez ludzi. Legenda mówiła, że wilkołak ugryziony przez wampira ma szanse przeżyć, jeżeli jad zostanie wyssany, a do ciała będzie wprowadzony sok z korzenia bardzo trującej rośliny, Ledum palustre. Tylko Quileci potrafią zrobić z niej odpowiedni okład. Ta roślina jest unikatowa, a to, czego potrzebujemy, znajduje się jedynie w młodych listkach. Alice właśnie znalazła ją, choć sam nie wiem, jak to zrobiła.-jego głos był przepełniony niewypowiedzianą nadzieją. Wiedział, że śmierć Jake’a spowoduje ból oraz cierpienie, zarówno moje jak i Reneesme. Gdybym mogła płakać, zapewne słone łzy nie przestawałyby spływać po moich policzkach. Nic się teraz dla mnie nie liczyło oprócz Jacoba. Edward nagle zadrżał.
-Tak, już idę!- krzyknął w stronę Alice i Emmetta, którzy najwyraźniej czekali na niego. Teraz przeniósł wzrok na mnie. Byłam zdezorientowana, gdzie on miał iść? Dlaczego miał mnie zostawić samą? Nagle poczułam, jak jego wargi przyciskają się do moich, całował mnie namiętnie, obejmując w talii. Oddałam się rozkoszy, jaką mi dawał, ale wciąż nie rozumiałam, jaki był jej powód. Po chwili odsunął się ode mnie, posyłając mi mój ulubiony uśmiech i już go nie było, tak samo jak jego rodzeństwa. Nagle wszystko zawirowało, szarpały mną rozmaite emocje, od cierpienia i ból, przez nadzieję, do wiary i ulgi. Jasper musiał to wyczuć, bo po sekundzie był przy mnie z Rosalie. Poczułam, że zabiera moją córkę i po chwili widziałam już tylko jej blond loki, zmierzała do domu. W tym samym momencie Jasper przytulił mnie. Zauważyłam, że cała się trzęsę. Spłynęła na mnie fala spokoju i wyciszenia, dziękowałam mu w myślach za jego sztuczki. Musiało być ze mną bardzo źle. Nigdy nie musiał mnie obejmować, by ukoić moje emocje, a teraz nie puszczał mnie, dopóki nie poczuł, że drżenie ustało. Wszystko działo się tak szybko, a ja czułam się jakbym została gdzieś z tyłu, jakby świat nadal podążał, a ja się zatrzymałam. Tak naprawdę nie docierało do mnie to, co się niedawno stało. I w tym momencie uświadomiłam sobie coś jeszcze gorszego. Jeden z wampirów uciekł! Czułam strach i przerażenie w całym ciele. Do tego miałam świadomość, ze to nie było nasze ostatnie spotkanie, on na pewno wróci. Znów poczułam, że ramiona Jaspera oplatają mnie, a wyraz jego twarzy sugerował, że jest zdezorientowany.
-Co się stało? Bello, dlaczego nagle się tak zdenerwowałaś i przeraziłaś jednocześnie? Nie musisz się niczego obawiać, Edward niedługo wróci, nic Wam już nie grozi.-wyszeptał mi do ucha. Widocznie coraz trudniej było mu mnie uspokajać, ponieważ wciąż czułam strach. Chciałam się pozbyć tych emocji, było ich za dużo jak na jeden raz. Czułam w środku niewyobrażalne rozdarcie. Zarzuciłam Jasperowi ręce na szyję, przyciskając go do siebie. Pomogło, nagle znów spłynęła na mnie fala spokoju. Delikatnie odsunęłam się od niego.
-Nie obawiam się o Edwarda, obawiam się o nas wszystkich. Wampir, który nas dzisiaj zaatakował miał niezwykłą moc. Jego atak był silniejszy od Jane. Ledwo mogła utrzymywać tarczę w odpowiednich rozmiarach. Gdy się na niego rzuciłam i wgryzłam w jego plecy, zawył i uciekł. Nie rozumiem dlaczego, ale wiem, że on wróci. Nie zostawi nas w spokoju.-mój głos był opanowany. Po wyrazie jego twarzy zrozumiałam, że też się tym zaniepokoił. Po chwili chwycił mnie za rękę i pociągnął w kierunku domu.
-Musimy porozmawiać z Carlislem. Jeżeli faktycznie było tak, jak mówisz to będziemy mieć silnego wroga. Jednak najpierw trzeba zrozumieć, dlaczego uciekł, gdy się na niego rzuciłaś.-nic więcej nie powiedział. Wiedziałam co muszę zrobić, lecz w tym momencie obawiałam się tego jeszcze bardziej niż wcześniej.
***
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
|
Wysłany:
Czw 20:41, 26 Lut 2009
|
|
|
Dołączył: 02 Lis 2008
Posty: 160
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Poznań
|
|
Łałałiła!
Ale fajnie! Jake przeżyje!
Ale ciekawe co sie stanie i co to był za wampir...
Bardzo fajna część i czekamy na dalsze;)
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
|
Wysłany:
Czw 21:00, 26 Lut 2009
|
|
|
Dołączył: 17 Lut 2009
Posty: 317
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraków;]
|
|
super ;] hiper odjazdowe ;D hahaha ;D
tak naprawde to jest ok ;]
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
|
Wysłany:
Pią 21:48, 27 Lut 2009
|
|
|
Dołączył: 23 Lut 2009
Posty: 23
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
|
cz.IV Enjoy !
Weszliśmy do domu i zamarłam w bezruchu. Wszystkie oczy były skierowane na mnie, z niemą prośbą o wytłumaczenie tego, co się dzisiaj wydarzyło. Ale co ja im miałam tak naprawdę powiedzieć? Że przez moją nieodpowiedzialność zapomniałam sprawdzić terenu przed polowaniem? Że jestem winna tego, co się stało? Że przeze mnie Jacob umiera? Że…
W mojej głowie zapanował istny chaos. Byłam wściekła na siebie, jak mogłam dopuścić do takiej sytuacji?! Znów miałam wyrzuty sumienia, że po mojej przemianie nie wyjechałam. Może gdybym ich wtedy zostawiła, teraz nikt by nie cierpiał. Wtedy wygrał mój egoizm, nie chciałam opuszczać tych, których kochałam. Charliego, Cullenów, Jacoba… A teraz jeden z nich umiera. Nigdy sobie nie wybaczę. Nie po tym, co się stało.
Jeszcze raz się rozejrzałam. W salonie na kanapie siedziała Rosalie, ze śpiącą Reneesme przyciśniętą do piersi. Ten widok od razu ukoił moje emocje. Ta malutka istotka była bezpieczna, pogrążona w błogim śnie. Obok nich siedział Jasper. Nawet nie zorientowałam się, kiedy puścił moją dłoń i usiadł na sofie. Jednak to, co dostrzegłam po chwili, było druzgocące.Za nimi przy stole siedziała Esme, w odosobnieniu. Jej twarz była wyprana z emocji, nic nie wyrażała. Jedynie jej oczy były przepełnione bólem i cierpieniem. Zdawałam sobie sprawę, że to ja doprowadziłam ją do tego stanu. Jej nie bijące serce musiało teraz krwawić. Była bardzo przywiązana do Jacoba, stał się dla niej prawie tak samo ważny jak Edward czy Alice.
Nagle poczułam czyjąś dłoń na moim ramieniu, wyrwała mnie z osłupienia. Podniosłam wzrok, i ujrzałam Carlisla. Uśmiechnął się delikatnie w moją stronę, co dodało mi otuchy. To on zawsze wiedział, jak należy postąpić, jak dbać o rodzinę. Nigdy nie widziałam go w sytuacji, w której byłby zdezorientowany. Po chwili mój wzrok skupił się na jego oczach. Były przepełnione troską. Martwił się o mnie! Nie rozumiałam, jak mógł przejmować się tak nieodpowiedzialną i egoistyczną osobą, jaką z pewnością byłam. Powinien stać tutaj przede mną i robić cokolwiek, byleby nie to, co właśnie czynił. To ja powinnam się martwić o nich wszystkich, to ja sprowadziłam na nich to nieszczęście i sama powinnam udźwignąć skutki swojego samolubnego postępowania.
Nie wiem jak długo tak stałam bezczynnie, wpatrując się w jego oczy, ale nagle poczułam delikatne pchnięcie. Weszłam do salonu i usiadłam w fotelu. Carlisle podążył za mną i przysiadł obok mnie. Poczułam, że ściska moją dłoń, jakby chciał dać mi znać, że nie jestem sama, że mogę na niego liczyć. Po chwili odsunął rękę, przypatrując się mi.
-Bello, czy mogłabyś nam powiedzieć, co dokładnie stało się na łące? –Wyszeptał, oczekując mojej reakcji. Wiedziałam, że muszę znowu przez to przejść, ale teraz to było najważniejsze. Zaczęłam im wszystko relacjonować najdokładniej, jak potrafiłam. Jednak pod koniec, gdy przypomniałam sobie widok Jake’a leżącego na plecach, emocje Edwarda wzięły górę. Mój głos nagle się załamał i poczułam, że drżę. W ułamku sekundy Jasper stał przy mnie, kładąc swoje dłonie na moich. Zamknęłam oczy, po chwili spłynęła na mnie fala spokoju. Przez moment poczułam się, jakby świat zawirował, a moje emocje ulotniły się niczym poranna mgła. Skupiłam się w sobie, by znów odnaleźć wewnętrzną równowagę.
Otworzyłam oczy. Jasper nadal stał przy mnie. Gdy dostrzegł spokój na mojej twarzy, posłał mi uśmiech, po czym powrócił na kanapę. Nagle uświadomiłam sobie, że wśród nas nie ma Jacoba. Poczułam panikę, lecz starałam się ją stłumić najszybciej, jak potrafiłam. Jazz i tak miał dzisiaj ze mną wiele roboty - miałam wahania nastrojów, tak szybko popadałam z jednej skrajności w następną. Spojrzałam na Carlisla.
-Co się dzieje z Jacobem? Gdzie on jest?- Wyszeptałam. Tylko na tyle było mnie w tym momencie stać. Bardzo się starałam ukryć strach w moim głosie, lecz nigdy nie wychodziło mi to za dobrze.
-Opatrzyłem go zaraz po tym, jak stracił przytomność. Teraz leży u góry.- Jego głos był taki opanowany. Zazdrościłam mu tej kontroli nad własnymi emocjami.
Nie myśląc długo wstałam i podążyłam w stronę schodów. Po sekundzie znalazłam się w pokoju, w którym stało łóżko Jacoba. Podeszłam do niego bardzo wolno, po czym wsunęłam swoją dłoń w jego. Nagle poczułam, że jego palce delikatnie ściskają moje. Usiadłam przy nim i położyłam swoją głowę na jego torsie najdelikatniej jak potrafiłam. Nie chciałam zrobić mu krzywdy, pragnęłam jedynie, by czuł moją obecność, by wiedział, ze jestem tutaj z nim, że jestem tutaj dla niego. Niespodziewanie poczułam pieczenie i palący ból w okolicach oczu. Wiedziałam, co się dzieje, nazywałam to wampirzym płaczem. Zapewne, gdybym była człowiekiem, to słone łzy spływałyby strumieniami po moich policzkach, teraz pozostawał mi jedynie piekący żar. Czułam się winna, odpowiedzialna za to co stało się Jacobowi. Jednak nie mogłam się teraz poddać, musiałam być silna dla wszystkich, których kochałam. Miałam nadzieję, że zrozumie jak ważna jest dla mnie jego przyjaźń, jak bardzo boję się go stracić... Zaczęłam nucić piosenkę.
When I see your smile,
Tears run down my face I can't replace,
And now that I'm stronger I've figured out,
How this world turns cold and breaks through my soul,
And I know I'll find deep inside me I can be the one.
I will never let you fall,
I'll stand up with you forever,
I'll be there for you through it all,
Even if saving you sends me to heaven. *
Zamknęłam oczy. Chciałam, żeby to był tylko sen. Mogłabym się wtedy obudzić i cieszyć, że to tylko moja wyobraźnia. Jednak wiedziałam, że nic takiego nie nastąpi, mogłam mieć tylko nadzieję, że Edward z Alice i Emmettem zdążą na czas.
Poczułam, że Jacob się poruszył. Podniosłam głowę, by na niego spojrzeć. Miał lekko uchylone powieki, a jego oddech z minuty na minutę stawał się coraz płytszy. Uniosłam się, być może byłam dla niego ciężarem. Starałam się jak mogłam, by być delikatną i nie sprawiać mu bólu. Spostrzegłam, że jego wargi rozchyliły się, jakby chciał coś powiedzieć. Przysunęłam swoją twarz do jego, teraz dzieliły nas tylko milimetry.
-Bello, to nie Twoja wina. Zrobiłem to, by ocalić Reneesme i Ciebie. To, że żyjecie jest dla mnie największym darem- wyszeptał to tak cicho, że z trudem mogłam zrozumieć co mówi, pomimo mojego wyostrzonego słuchu. Nie mogłam pojąć jak w takim momencie może przejmować się mną, kiedy z każdą sekundą był coraz bliżej śmierci. Wtuliłam się w niego cicho łkając, wiedziałam, że razem z nim umrze jakaś część mnie. Już nigdy nie będę tą samą osobą. Zaczęłam go głaskać po głowie, wplatając palce w jego włosy. Zawsze to lubił. Byłam świadoma, że prawdopodobnie są to nasze ostatnie chwile spędzone razem, już nigdy miało nie być tak samo jak kiedyś…
*http://www.tekstowo.pl/index.php/tekst/The_Red_Jumpsuit_Apparatus/Your_Guardian_Angel
***
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
|
Wysłany:
Pią 22:05, 27 Lut 2009
|
|
|
Dołączył: 29 Paź 2008
Posty: 2493
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 3 razy Ostrzeżeń: 0/5
|
|
Przeczytałaaam I bardzo, ale to bardzo mi się podoba
Biedny Jacob, chociaż.... wolę, żeby umarł, niż był z Renesmee Chyba, że przeżyje i da jej święty spokój
Czekam na kolejne rozdziały
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
|
Wysłany:
Sob 9:15, 28 Lut 2009
|
|
|
Dołączył: 05 Lut 2009
Posty: 872
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Seattle
|
|
wciągnęło mnie Jestem ciekawa, czy nie wymyślisz czegoś w podobie zamiana Jacoba w wampira dla Renesmee Ale i tak będę czytać dalej, więc zamieszczaj kolejną część
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
|
Wysłany:
Sob 17:47, 28 Lut 2009
|
|
|
Dołączył: 27 Lut 2009
Posty: 712
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Piękna polska wieś na Mazowszu;)
|
|
Najpierw się poczepiam
Cytat: |
Nie chciałam, żeby cokolwiek zakłóciło jej spokój – jest nieocenionym skarbem, jaki posiadam. |
Tu to jest mi trochę zgrzyta. Moim skromnym zdaniem była lepiej pasuje.
W pierwszym rozdziale nie pasuje mi ten fragment o tym, ze Edward nie lubi teraz chodzić na polowania, bo Bella nie musi tak często, a on jej samej nie chcę zostawiać. Przecież w Zaćmieniu tak robił i nic się nie działo, więc dlaczego teraz nie może?
Masz naprawdę fajny i ciekawy styl. Ff już mnie wciągnęło i na pewno przeczytam dalsze części, które mam nadzieję, że dodasz szybko. Idealnie opisujesz emocje targające Bellą. Biedaczka ona zawsze myśli o innych, a dopiero później o sobie. Jake na pewno przeżyje skoro jego ratunkiem zajęli się Cullenowie wraz ze sforą.
Weny Życzę
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
|
Wysłany:
Nie 21:16, 01 Mar 2009
|
|
|
Dołączył: 23 Lut 2009
Posty: 23
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
|
Vampir dziękuję za uwagi, poprawię to zdanie. A co do kwestii tego, że teraz nie chce chodzić sam na polowania to już mam teorie, ale wstawię ją jeżeli pociągnę ten ff dość długo A tak więc enjoy
cz.V
Nie miałam pojęcia, jak długo tak leżeliśmy. Czas przestał się dla mnie liczyć. Niespodziewanie poczułam, że ktoś kładzie ręce na moich barkach. Odwróciłam się. Nie mogłam uwierzyć w to, co zobaczyłam. Nade mną stała ona. Nie byłam przygotowana, że to właśnie tą dziewczynę ujrzę, podnosząc wzrok.
-Przybiegłam, jak tylko się dowiedziałam, że Jacob jest w tak poważnym stanie. Bello, czy mogłabyś dać mi chwilę sam na sam z nim? Jest to dla mnie ważne…- Wyszeptała, po czym spuściła głowę, wpatrując się w niego. Delikatnie zsunęłam się z łóżka i nic nie mówiąc, wyszłam z pokoju, zamykając drzwi za sobą. Postanowiłam się nie wtrącać, przecież nie mogłam mieć go na wyłączność w tych ostatnich chwilach.
Zeszłam do salonu, choć chciałam być teraz sama. Na kanapie siedział Jasper, wpatrując się w przestrzeń za oknem. Poza nim nie było nikogo więcej. Skupiłam się, wyostrzając słuch. Tak, Carlisle siedział w swoim gabinecie, chyba coś pisał, a Esme krzątała się po łazience. Podeszłam powoli do Jaspera, siadając obok niego.
-Gdzie jest Rosalie z Reneesme?- Zapytałam, bo tak naprawdę tylko to mnie interesowało.
-Rosalie zabrała Reneesme do was do domu, bo mała chciała tam być. Teraz zapewne czyta jej jakieś książki, albo próbuje ją uśpić.-Odpowiedział bez zastanowienia.
Jego twarz nie zdradzała żadnych emocji, zapewne obawiał się o Alice, tak jak robił to, gdy musiała gdzieś wyjechać bez niego. Nie lubił tych momentów, bo nie mógł jej pomagać, czuł się bezsilny. Odwróciłam głowę i zaczęłam przyglądać się zapadającemu zmrokowi, znów kończył się dzień a jego miejsce zajmowała noc. Wieczność to jednak długo, gdy nie sypia się i nie odczuwa zmęczenia. Chciałabym móc pogrążyć się w śnie i chociaż na moment oderwać się od przykrej rzeczywistości. Pragnęłam, by był teraz przy mnie Edward, bym czuła jego obecność. Tak bardzo go kochałam, gdybym mogła, nie rozstawałabym się z nim nawet na sekundę. To, co nas łączyło, było czymś wręcz nierealnym. Kiedy byłam człowiekiem, myślałam, że kocham go najmocniej jak potrafię, ale dopiero moja nowa natura pozwoliła mi pokochać go całą sobą, złożyć moje serce obok jego. Brakowało mi go teraz jak nigdy, potrzebowałam go. Pozostało mi tylko mieć nadzieję, że niedługo poczuję jego słodki zapach i zatracę się w jego silnych ramionach.
Zaczęłam się zastanawiać, gdzie znajduje się ta roślina. Czy uda się im znaleźć ją na czas? Jak długo jeszcze będę musiała czekać, by znów zobaczyć Edwarda? Tak wiele niemych pytań i żadnych odpowiedzi. Pozostało tylko czekać cierpliwie i wierzyć, że wszystko pójdzie po ich myśli. Z tych rozważań wyrwał mnie głos Jaspera, tak cichy, ledwo słyszalny.
-Czy mogę Ci jakoś pomóc? Czuję, że jesteś niespokojna.- Patrzył na mnie z taką troską w oczach, z jaką starszy brat patrzy na siostrzyczkę, która zgubiła się i nie może znaleźć wyjścia. Przysunęłam się delikatnie do niego, opierając głowę na jego torsie. Objął mnie ramieniem, a po chwili poczułam spokój i odprężenie.
-Tyle wystarczy…- Wyszeptałam, po czym zamknęłam oczy. Wystarczało mi, że czułam jego obecność, że nie byłam sama w takim momencie.
Siedzieliśmy tak długo, napawając się ciszą, żadne z nas nie śmiało się odezwać. Koło północy zszedł do nad Carlisle. Widać było, że miał jakiś plan, przez cały czas towarzyszył mu lekki uśmiech.
-Myślę, że powinniśmy udać się na łąkę, a potem zrobić obchód, by sprawdzić, czy nic nam już nie grozi.-Powiedział to i nie czekając na naszą reakcję, skierował się w kierunku szklanych drzwi. Po chwili oboje dotrzymywaliśmy kroku Carlislowi. Na początku udaliśmy się do mojego domu, by sprawdzić, jak czuje się Reneesme i czy Rosalie czegoś nie potrzebuje.
W salonie natknęliśmy się na Rose, która siedziała przed kominkiem czytając jedną z licznych książek, jakie mogła znaleźć w naszym domu. Gdy weszłam do pokoju mojej córki, spała w najlepsze. Jej równy rytm bicia serca i głębokie oddechy pozwoliły mi nacieszyć się spokojem, jaki panował w tym pomieszczeniu. Podeszłam do jej łóżeczka, po czym złożyłam delikatny całus na jej czole i naciągnęłam kołdrę na jej odkryte ciało. Miałam nadzieję, że ona jedna właśnie teraz uciekła od rzeczywistości, napawając się szczęściem ze snu, bo na jej ustach wykwitł lekki uśmiech. Jeszcze przez moment stałam, patrząc jak cicho pogrąża się w marzeniach sennych, po czym dołączyłam do pozostałych w salonie. Rosalie zapewniła nas, że nie mamy czym się martwić i znów pogrążyła się lekturze, dając nam do zrozumienia, że powinniśmy już iść. Normalnie oburzyłabym się, gdyby próbowała wyrzucić mnie z mojego domu, ale teraz wiedziałam, że na uwadze ma dobro nas wszystkich i spokojny sen Reneesme.
Nie zwlekając już dłużej, pobiegliśmy na łąkę. Wciąż wyczuwałam zapach tamtego wampira, jego woń był intensywna, choć nie było go tutaj już kilka godzin. Jasper podążył na północ, idąc tropem naszego nieznajomego. Carlisle udał się na wschód, rozpoczynając obchód, ja skierowałam się na zachód. Dokładnie badałam okolicę, szukając jakichś śladów obecności intruza. Ku mojemu zdziwieniu, po tym jak uciekł, musiał już nie wracać tędy. Dla pewności biegłam dalej, aż w końcu zatrzymałam się przy strumieniu, tu także go nie było. Ta świadomość w pewnym stopniu mnie pocieszyła, pozostało mi tylko mieć nadzieję, że Carlisle i Jasper również nie znajdą poszlak, które mogłyby nam zagrażać. Po godzinie patrolowania spotkaliśmy się znów na łące. Uśmiech Carlisle mówił sam za siebie, na wschodzie nie było żadnej poszlaki wskazującej na to, że wampir zawrócił. Po chwili dołączył do nas Jasper. Udało mu się wyczuć, że nieznajomy poruszał się na północ, w stronę Kozich Wzgórz, tam jednak ślad się urywał. Była to dobra nowina, przynajmniej na razie mogliśmy czuć się bezpieczni.
Biegliśmy razem, utrzymując równe tempo. Chciałam być sama. Postanowiłam przyśpieszyć, zostawiając ich w tyle. Widziałam jedynie ich zmieszane twarze, ale zrozumieli, że potrzebuję przestrzeni. Teraz czułam się lepiej ze świadomością, że nic nam nie grozi. I wtedy znów poczułam ulgę, która zaczęła wypełniać całe moje ciało. Czułam wolność. Przemierzałam las, napawając się każdą kroplą spadającą z paproci, gdy je mijałam. Zatrzymałam się przy moim domku, by sprawdzić czy Reneesme śpi. Nie chciałam wchodzić, popatrzyłam tylko przez okno na tą malutką istotkę, która znów leżała odkryta. Codziennie musiałam poprawiać ją podczas snu, nie potrafiła się nie wiercić. No, ale w końcu po kimś musiała to mieć. Dziękowałam jedynie w duchu za to, że nie odziedziczyła po mnie mówienia przez sen. Na to wspomnienie zaśmiałam się sama do siebie. Przynajmniej nie będzie się kiedyś martwić, że jej narzeczony będzie podsłuchiwał ją w nocy. Uspokojona tym, co zobaczyłam udałam się do domu Cullenów, aby sprawdzić czy stan Jacoba się pogorszył.
Delikatnie uchyliłam drzwi i zszokował mnie widok, jaki ujrzałam. Teraz ona leżała wtulona w Jake’a, cały czas szepcząc mu coś do ucha. Nie rozumiałam słów, gdyż były w nieznanym mi języku. Poczułam ukłucie w moim nie bijącym sercu. Czy to była zazdrość? Nie, nie podejrzewałabym siebie o takie odczucia. Po tym jak Volturi zostawili nas w spokoju, znów zbliżyliśmy się z Jacobem do siebie. Głównie przez to, że nie odstępował mojej córki na krok, ale innym powodem było to, że brakowało mi naszych rozmów. Najwidoczniej nigdy nie przyszło mi do głowy, że Jacob mógł być tak blisko z kimś oprócz mnie czy Reneesme. Wiedziałam, że ostatnio ich więzi były mocniejsze niż na początku tej znajomości, lecz wciąż nie dopuszczałam do siebie myśli, że mógł mieć inną przyjaciółkę. Ależ ze mnie egoistka! Skarciłam się w duchu za to, co wcześniej myślałam, nie powinnam się była wtrącać. Jeszcze raz spojrzałam na nich i bezszelestnie zamknęłam drzwi, łudząc się, że nie zauważyła mojej obecności. Dobrze, że ona była przy nim, ja nie miałam teraz prawa tam być, nie po tym jak wiele cierpienia mu przyniosłam podczas naszej znajomości…
Wyszłam na dwór i podążyłam w stronę strumienia. Zdjęłam buty, podwinęłam spodnie i zanurzyłam stopy w chłodnej wodzie. Poczułam ulgę, szum płynącej wody uspakajał mnie. Siedząc w ciszy oczekiwałam powrotu mojego męża…
***
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Kithira dnia Nie 21:37, 01 Mar 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
|
|
Wysłany:
Nie 21:23, 01 Mar 2009
|
|
|
Dołączył: 17 Lut 2009
Posty: 129
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
|
Po tym jak Volturi nas zostawili w spokoju - jak zostawili nas w spokoju
Lepiej się czyta
Ciekawie piszesz, podoba mi się. Hmm Jake i Nessie Cóż, ja jestem na tak. pisz pisz dobrze ci to wychodzi
Będę obserwować
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
|
Wysłany:
Pią 21:23, 06 Mar 2009
|
|
|
Dołączył: 23 Lut 2009
Posty: 23
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
|
Dopadła mnie weny podczas historii przy omawianiu wojen szwedzkich <lol> haha
cz.VI
Strumień obmywał moje stopy, gdy byłam pogrążona we wspomnieniach. Dlaczego tak bardzo przejmowało mnie to, co działo się z Jakiem? Eh, zawsze byliśmy sobie bliscy, ale nie powinno to tak mocno na mnie oddziałowywać. Teraz moje miejsce zajęła ona. Nigdy nie darzyła mnie nadmierną sympatia. Od zawsze twierdziła, że to ja jestem jedynym powodem, przez którego Jacob cierpi. Że to ja doprowadziłam do jego samotnej podróży, ucieczki. Nie byłam w stanie się przeciwstawić tym zarzutom. Wiedziałam, że nie są one bezpodstawne.
Zaczęłam odganiać od siebie myśli. Kochałam go, ale jak brata i to nigdy się nie zmieni. Teraz Jacob darzył miłością Reneesme, a ja już na wieczność będę trwać z Edwardem w naszym głębokim uczuciu.
Przez ostatnie dwa dni tłumiłam w sobie tęsknotę za mężem. Gdy tylko o nim pomyślałam, to uczucie odrodziło się we mnie ze zdwojoną siłą. Pragnienie i pożądanie wzięły nade mną górę. Tęskniłam.
Poczułam w powietrzu słodką woń. Tylko jedna osoba na świecie miała taki zapach. Myślałam, że to moja wyobraźnia zaczynać działać na zmysły, ale z kolejnym podmuchem chłodnego wiatru zapach stał się intensywniejszy. Teraz miałam już pewność, że się zbliżają. Gdy wiatr znów napawał mnie słodyczą, wyczułam również zapach Alice, Emmetta i Sama. Już dłużej nie mogłam się powstrzymywać, pragnienia zwyciężyły. Zerwałam się i zaczęłam biec. Po chwili znajdowałam się w stalowym uścisku Edwarda. Moje usta błądziły niecierpliwie po jego twarzy, szukając zaspokojenia. Gdy wreszcie napotkały wargi, wpiłam się w nie bez opamiętania. Czułam pożądanie w każdym skrawku swojego ciała. Zapomnieliśmy na moment o delikatności, która zawsze nam towarzyszyła. Nasze ruchy były wręcz brutalne. Błądził rękoma po moich plecach, wplatając palce we włosy. Po chwili podniósł mnie do góry, nie odrywając ust od moich. Oplotłam nogi wokół jego bioder, zmniejszając tym samym odległość między naszymi rozpalonymi ciałami.
Wiedziałam, ze muszę się opanować, nie mogłam pozwolić by żądze fizyczne przejęły nade mną kontrolę. Gdy tylko udało mi się oderwać od ukochanego, zaczerpnęłam powietrza. On nie przestawał błądzić ustami po mojej szyi.
-Udało się?- Wyszeptałam. To było ważne. Znów miałam kontrolę i panowałam nad sobą. Dopiero tera wyczułam, że jego towarzysze zniknęli. Byłam wdzięczna im za to, że dali nam odrobinę prywatności.
-Tak, Sam i Carlisle zapewne właśnie zakładają mu opatrunek – zastanowił się przez sekundę i dodał:
-Powinniśmy tam być…- Po chwili poczułam, że Edward, obejmując mnie, zaczął biec w stronę domu. Wtuliłam głowę w jego włosy i upajałam się bliskością między nami. Odkąd stałam się wampirem, nie rozstawaliśmy się na dłużej, niż kilka godzin. Te dwa dni rozłąki wydawały mi się teraz wiecznością.
-Nigdy więcej nie zostawię cię samej, kochanie. Obiecuję- wyszeptał.
Czy on naprawdę nie może czytać w moich myślach? Znów powiedział to, co chciałam usłyszeć. Złożyłam delikatny pocałunek na jego karku.
-Mam taką nadzieję.- Odparłam po chwili, zamykając oczy.
Poczułam, że jego uścisk się rozluźnia. Staliśmy już przed szklanymi drzwiami. Zsunęłam się z niego i weszłam do środka. Skierowaliśmy się na górę do pokoju, gdzie byli zebrani już wszyscy. Carlisle i Esme stali przy Jacobie. Sam przytulał płaczącą dziewczynę. Alice i Jasper umiejscowili się w kącie, nie puszczając swoich dłoni. Emmet siedział na fotelu, trzymając Rosalie i Reneesme na kolanach. My wciąż znajdowaliśmy się przy drzwiach. Poczułam rękę Edwarda na biodrze, przysunął mnie do siebie.
W pokoju panowała cisza, wszyscy oczekiwali reakcji organizmu Jacoba na okład. Wyczuwałam cztery bijące serca, jednak szybko zorientowałam się, który rytm należy do mojego przyjaciela. Był najwolniejszy ze wszystkich. Nagle, z sekundy na sekundę, zaczął przyspieszać. Jego serce biło niczym pozbawiony wolności, szamoczący się ptak w klatce. Nikt nie wiedział co się dzieje, dostrzegłam przerażenie na twarzach zebranych. Czyżby umierał? Wtedy rytm serca znowu zwolnił tempo, powracając do poprzedniego. Byłam zdezorientowana. W środku Jacob musiał teraz toczyć walkę, bo bicie znów zaczęło wzrastać. W pewnym momencie miałam wrażenie, że buntujące się serce zaraz wyskoczy z jego piersi. Wszyscy członkowie mojej rodziny wstrzymali oddech. Znów zwolniło pracę, teraz było ledwo słyszalne. Pik, pik, pik… Jeszcze jedno uderzenie i nastała cisza. Było to ostatnie uderzenie serca Jacoba.
Poczułam, że Edward oplata mnie rękami w talii. Oparłam policzek na jego torsie i poczułam palący żar wokół oczu, znów wrócił wampirzy płacz. Właśnie straciłam przyjaciela. Gdybym mogła wydać z siebie jakikolwiek dźwięk, zapewne szlochałabym teraz głośno. Nigdy nie czułam takiej pustki, przepełniała mnie. Chciałam wyjść, biec, uciec od tej sytuacji. Tak naprawdę świadomość, że Jake nas opuścił, jeszcze do mnie nie docierała. Tuliłam się do Edwarda, gdy usłyszałam rytm jego serca. Odwróciłam się gwałtownie, nie mogłam uwierzyć…
Serce Jacoba znów zaczęło bić. Mogłam usłyszeć jego cichą i powolną pracę. Na mojej twarzy musiało malować się zdezorientowanie i niewypowiedziana radość, gdyż Alice z Jasperem wpatrywali się intensywnie we mnie. Jednak nie to zwróciło moją uwagę. Temperatura jego ciała nie była tak niewyobrażalnie wysoka, jak zwykle. Powróciła do zwykłej, ludzkiej wysokości. Gdy podeszłam bliżej, uderzyła mnie woń krwi. Już nie śmierdział tak, jak wilkołaki. Poczułam palący ogień w gardle, jego krew wzywała mnie. Po sekundzie opanowałam się, tłumiąc pragnienie, lecz zdałam sobie sprawę, ze dłoń Edwarda spoczywa na moim ramieniu. Musiał poczuć to co ja, wszyscy musieli to poczuć.
Powoli znów zbliżyłam się do niego, przejechałam palcami po ciemnej skórze przedramienia. Już nie parzyła tak, jak zawsze. Owszem, była ciepła, ale nie gorąca. I wtedy właśnie zdałam sobie sprawę z tego, co się wydarzyło. Jacob ponownie był człowiekiem! Spojrzałam w oczy Edwardowi, ich topazowy kolor walczył teraz o dominację z czernią. Widocznie krew Jake’a oddziaływała na niego tak mocno, jak na początku na mnie. Teraz to on cierpiał. Rozejrzałam się po pokoju. Spostrzegłam, ze Alice z Jasperem zniknęli. Widocznie Jazz miał problemy z kontrolowaniem się. Nie zdziwiło mnie to, zawsze był ostrożny, a ta sytuacja wymagała od całej naszej rodziny dystansu i ostrożności. Poczułam, że Jacob się poruszył. Utkwiłam wzrok w jego twarzy.
-Leah…-Tylko tyle był w stanie wyszeptać. Dziewczyna w ułamku sekundy była już przy nim. Gładziła dłonią jego policzek, kładąc głowę na bezwładnym ramieniu.
Chyba wszyscy zrozumieli, że potrzebują teraz spokoju, ponieważ zaczęli pojedynczo opuszczać pomieszczenie. Jeszcze raz spojrzałam w ich kierunku. Już nie musiałam się obawiać, mój przyjaciel żył i znów był człowiekiem. Cieszyłam się, że nie jest sam. Ona przy nim trwała, a ja coś zrozumiałam…
Jacob był dla mnie tylko przyjacielem, a Leah nie była już tylko jego przyjaciółką, stała się kimś więcej.
Chwyciłam Edwarda za dłoń, ściskając ją delikatnie, po czym opuściliśmy pokój. Do pełni szczęścia potrzebowałam jedynie zapewnienia, że wampir odpowiedzialny za to wszystko, już niedługo zakończy swoje istnienie, ale na to musiałam chyba jeszcze trochę poczekać.
***
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
|
Wysłany:
Sob 9:09, 07 Mar 2009
|
|
|
Dołączył: 25 Lut 2009
Posty: 437
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Konin
|
|
Zainteresowałaś mnie swoim opowiadaniem. Piszesz ciekawie. Styl masz całkiem dobry. zarys Twojego opowiadania też mnie zaciekawił. Umierający Jake - oryginalność, bo nie spotkałam się jeszcze z tym.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
|
Wysłany:
Sob 10:01, 07 Mar 2009
|
|
|
Dołączył: 27 Lut 2009
Posty: 712
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Piękna polska wieś na Mazowszu;)
|
|
Przepraszam, że nie skomentowałam ostaniej części
Bóstwie cię i wielbię! A wiesz za co?
Bo Jacob nie będzie się kochał w Ness! Tak! Tylko szkoda, że stracił wilkołactwo.
Zakochał się w Leath? W życiu bym ich nie połączyła razem, ale to twoje ff i możesz robić co chcesz. Pewnie mnie zaskoczysz następnymi częściami.
Weny życzę
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
|
Wysłany:
Śro 21:23, 11 Mar 2009
|
|
|
Dołączył: 23 Lut 2009
Posty: 23
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
|
cz.VII
Minęło kilka dni od uleczenia Jacoba. Nasze stosunki uległy zmianie. Carlisle wciąż zajmował się jego leczeniem, bo po przemianie w człowieka okazało się, że ma wiele urazów, które po walkach jeszcze nie zdążyły się zagoić. Esme i Alice dbały o jego wygodę i dostarczały posiłki, Jake potrzebował teraz dużo siły.
Przychodziłam do niego od czasu do czasu z Reneesme. Już nie było tak jak dawniej. Wciąż kochał i uwielbiał moją córeczkę, ale wraz z utratą wilkołactwa, zniknęło wpojenie. Widziałam, że mała trochę posmutniała, bo już nie była w centrum uwagi, ale Jacob wytłumaczył jej, że nigdy nie przestanie jej kochać i zawsze będzie jego księżniczką. Wbrew temu, że jest na etapie rozwoju trzylatka, zrozumiała sytuację. Przestała się smucić. W jej oczach znów dawny blask, trochę zamglony, ale wiedziałam, że już niedługo wszystko wróci do normy.
***
Jake po kilku godzinach od przemiany nabrał sił, ale nie chciał rozmawiać o tym, co przeszedł. Nikt nie naciskał na niego, wszyscy się nim opiekowaliśmy. Leah nie odstępowała go ani na krok, była przy nim gdy zasypiał i gdy budził się. Najwidoczniej już nie irytowało ją przebywanie w naszym domu i zapach, jaki od nas emanował.
Pewnego razu poprosiła mnie o rozmowę. Byłam zaskoczona, ale nie odmówiłam jej. Wyglądała na lekko przestraszoną. Udałyśmy się do lasu tak daleko, aby nikt nas nie usłyszał. Zatrzymałam się nad strumieniem, siadając na odłamanym kawałku głazu. Dziewczyna usadowiła się na trawie, naprzeciwko mnie.
-Bello, mam pewne obawy i myślę, że tylko ty jesteś w stanie pomóc mi zrozumieć… -Ostatnie słowa wyszeptała. Podniosła głowę i spojrzała mi w oczy. Była ostrożna, ale nie bała się. Jej źrenice błyszczały. Nie chciałam sprawić jej krzywdy, w końcu jest przyjaciółką Jake’a.
-Słucham, co się stało? -Zapytałam łagodnym tonem.
-Chciałam się dowiedzieć dokładniej, jak wyglądały stosunki Jacoba i Reneesme.- Takiego pytania się nie spodziewałam. O co jej chodziło? Nie chciałam dać po sobie poznać, że mnie zaskoczyła. Przybrałam kamienny wyraz twarzy.
-Jacob nie chciał jej odstąpić na krok, bardzo ją kocha i dba o jej szczęście. Są bliscy sobie, choć ostatnie zdarzenia oddaliły go od niej. Tak bardzo pragnął jej bezpieczeństwa, że był gotowy oddać za nią swoje życie.
-Jestem ciekawa, co się z nim działo, gdy nie mógł być przy niej? Nigdy nie odczuwałam w nim takich pragnień, bo wtedy zawsze pozostawał w ludzkiej postaci. -Do czego ona zmierza? Tylko to mnie interesowało, ale postanowiłam poczekać do końca rozmowy. Może sama mi powie.
-Był bardzo niespokojny, rozdrażniony. Najmniejsza rzecz wyprowadzała go z równowagi. Kiedyś nawet stoczył walkę z Rosalie, bo nazwała go śmierdzącym kundlem. -Uśmiechnęłam się do swoich myśli, ich walka była wręcz komiczna, szamotali się po salonie jak wściekłe byczki. -Martwił się ciągle, a gdy tylko Reneesme pojawiała się w zasięgu jego wzroku, znów stawał się ostoją spokoju. Był szczęśliwy, bo ona była szczęśliwa -spojrzałam na Leah. Jej wzrok był utkwiony w jakimś punkcie powyżej mnie.
-Do czego zmierzasz, Leah?- Już nie mogłam wytrzymać, musiałam wiedzieć. Dziewczyna spuściła głowę, przez chwilę nie wykonując żadnych ruchów.
-Ja…Ja…wpoiłam się w Jake’a -powiedziała to jednym tchem, zakrywając twarz dłońmi. Po jej policzkach płynęły łzy. Najwidoczniej bała się tego uczucia i na pewno nie była przygotowana na taki zwrot. Próbowała się przed nim bronić. Ja wciąż byłam w szoku. Nigdy nie byłam wylewna w uczuciach do niej, ale teraz było mi jej żal. Chciałam ją przytulić, ale zdołałam się powstrzymać przed tym gestem, położyłam jedynie dłoń na jej ramieniu. Parzyła mnie swoją skórą, ale postanowiłam nie zwracać na to uwagi. Podniosła twarz. Była delikatnie podpuchnięta od płaczu, a oczy wciąż się szkliły. Co ja jej miałam powiedzieć?
-Bądź dobrej myśli, jakoś się ułoży -sama w to nie wierzyłam, ale tylko tyle byłam w stanie powiedzieć.
Jej szare oczy były utkwione w mojej twarzy. Myślałam, ze tylko mężczyźni mogą przeżyć wpojenie. No cóż, Leah i tak była wyjątkiem, jedyną kobieta-wilkołakiem.
-Rozmawiałaś już z kimś o tym? -Spytałam łagodnie.
-Nie -odparła pochylając głowę.
-Myślę, ze powinnaś udać się do Sama. Wiem, że łączy Was wspólna przeszłość, ale on jeden najlepiej rozumie wasze wilkołactwo. On Ci zapewne to wszystko dobrze wytłumaczy, ja mogę zaoferować jedynie wsparcie.
-Dziękuję -wyszeptała. Nie spodziewała się takiej odpowiedzi. Siedziała teraz przede mną, bezsilna, pozbawiona emocji. Jedynie z jej oczu można było odczytać zmartwienie.
-Myślę, że Jacob zrozumie -nie wiedziałam, dlaczego to powiedziałam. Czy ja w to wierzyłam? Teraz, gdy jest człowiekiem, zasługuje na miłość, zasługuje na kogoś tak dobrego i oddanego jak Leah. Po raz kolejny nazwałam ją w myślach po imieniu, przychodziło mi to z coraz większa łatwością. Cóż, może nasze stosunki ulegną zmianie.
Siedziałyśmy w ciszy jeszcze dosyć długo. Nagle poczułam zapach mojej rodziny. Zbliżali się, ale nie spieszyli, co znaczyło, że nic poważnego się nie stało. Po chwili poczułam, ze Edward przykucnął za mną. Pocałował mnie w kark.
-Kochanie, wybieramy się na polowanie, bo nie chcemy narażać Jacoba. Wybierzesz się z nami?- Zapytał. Miałam ochotę udać się z nimi, żeby rozładować trochę emocji na jakimś wściekłym grizzly, ale poczułam, że powinnam zostać z nią.
-Nie, idźcie sami. Ja zostanę z Leah i Jacobem. A gdzie jest Reneesme?- Nie zauważyłam jej wśród nich.
-Została w domu z Esme. Obie opiekują się Jakiem- powiedział, po czym musnął ustami moją skroń i już go nie było. Zamknęłam oczy, skupiłam się i na moment opuściłam moją tarczę. „Wracaj szybko, już za Tobą tęsknię”, pomyślałam, po czym tarcza wróciła na miejsce. Wiedziałam, że mnie usłyszy, zawsze słyszał. Nie bałam się zostać sama, wiedziałam, że jesteśmy bezpieczni. Otworzyłam oczy, ale ku mojemu zdziwieniu, Leah nie było przy mnie. Przeczesałam wzrokiem okolice wokół mnie i dostrzegłam biały materiał jej sukienki za drzewami. Skryłam się w cieniu jednego z nich i obserwowałam.
Klęczała przy strumieniu, dotykając delikatnie palcami tafli wody. Do moich uszu doleciała cicha melodia, współgrająca z szumem wiatru. Nie wiedziałam, jak ona to robi, ale byłam pewna, że to jej dłonie zamieniają dźwięk płynącej wody w przepiękną melodię, kojąca moje emocje. Poczułam się tak, jak wtedy, gdy po raz pierwszy Edward zanucił mi kołysankę. Uspokojona i pełna zachwytu. Tak, tak właśnie się czułam, jakbym znów była tamtą małą, niezdarną Bellą, zanurzoną w bezpiecznych ramionach ukochanego. Gdy wracałam myślami do wspomnień z ludzkiego życia, melodia nagle się urwała.
Skierowałam wzrok ku Leah. Wciąż klęczała, lecz teraz wydawała się taka nieobecna, zapatrzona w głębię zieleni lasu. Chyba godziła się z przeznaczeniem. Przyglądałam się jej jeszcze przez moment, potem, w ułamku sekundy znalazłam się obok niej. Odwróciła głowę w moją stronę. Wyglądała inaczej, jej oczy już nie błyszczały od łez, a twarz nie była podpuchnięta. Wyglądała pięknie, była lekko zarumieniona, ale w jej wzroku dostrzegałam jedynie spokój i iskrę radości.
-Jutro porozmawiam z Samem, ale teraz czuję, że powinnam już wrócić do Jacoba -powiedziała i, nie czekając na moją reakcję, wstała. Powoli zmierzała w stronę domu. Po chwili dorównałam jej kroku i w ciszy przemierzałyśmy las.
Wiatr wciąż szumiał, lecz jego podmuchy nabrały na sile, ciemne chmury spowiły niebo i tylko pojedyncze gwiazdy je rozświetlały. Sama nie wiem, kiedy otuliła nas nieprzenikniona ciemność nocy.
Minęło kilka minut i w końcu stałyśmy przed szklanymi drzwiami. Popatrzyła na mnie i posłała uśmiech. Odwzajemniłam się tym samym i kiwnęłam głową na znak, by weszła do środka. Uchyliła drzwi i po sekundzie znajdowałyśmy się w salonie. To, co zobaczyłam, zupełnie mnie zmroziło. Nie byłam w stanie wydobyć z siebie żadnego dźwięku…
***
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
|
Wysłany:
Czw 15:07, 12 Mar 2009
|
|
|
Dołączył: 25 Lut 2009
Posty: 437
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Konin
|
|
Jak mogłaś urwać w takim momencie?! No to teraz nie mogę się doczekać. Nie spodziewałam się, że Leah zareaguje w ten sposób na wpojenie. Coś tam podejrzewałam, ale nie aż tak.
No to teraz pozostaje tylko czekać na dalszą część.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
|
Wysłany:
Wto 22:23, 17 Mar 2009
|
|
|
Dołączył: 23 Lut 2009
Posty: 23
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
|
Wstawiam kolejną część. Czekam na jakieś komentarze , z racji tego, że pod kolejnymi rozdziałami coraz mniej osób się wypowiada. Przez to zastanawiam się czy kontynuować. jednak komentarze motywują i pomagają w pisaniu, a w ogóle zastawiam się czy ktoś to czyta...No nic, enjoy!
cz.VIII
Zatrzymaliśmy się w okolicach Kozich Gór, jakieś pół godziny drogi na północ od Forks. Znaleźliśmy tutaj dosyć duże stado lwów i kilka grizzly. Emmett i Rose podążyli tropem niedźwiedzi. Wciąż nie rozumiem co tak zabawnego Em widzi w walce z nimi.
Rozpoczęliśmy polowanie. Zamknąłem oczy i skupiłem się na zapachu jednego z większych złoto-pomarańczowych kotów. Lwy. Wciągnąłem powietrze, żar rozpalał moje gardło, byłem wzywany przez woń jego krwi, która była coraz bardziej intensywna. Błyskawicznie ruszyłem do ataku, pozwoliłem się ponieść swojemu zwierzęcemu instynktowi. Ofiara przez chwilę szamotała się, próbując uniknąć moich kłów. Bezskutecznie. Skupiłem się na ciepłym strumieniu, pulsującym pod skórą .Wgryzłem się w jego kark, moje zęby jednocześnie przecięły futro, skórę oraz mięsień. Poczułem, jak słodycz krwi spływa powolnie po moim gardle, żar w nim panujący zaczął wygasać. Liczyła się jedynie rozkosz i ulga rozlewająca się po moim ciele. Czułem, że zwierzę słabnie, po chwili jego ciało leżało bezwładnie pode mną.
Podniosłem się i rozejrzałem za kolejną ofiarą. Pragnienie już nie kołatało mojego umysłu. I wtedy usłyszałem myśli Alice, były bardzo chaotyczne, walczyła z wizją. Nagle dostrzegłem rozbłysk w jej umyśle. Nie byłem w stanie nic zobaczyć, wizja była tak silna, że wypierała mnie z jej umysłu. W ostatniej chwili udało mi się skoczyć na lwa, który wyswobodził się z jej uścisku i chciał zaatakować. Wolałem nie myśleć, co by się stało, gdybym tego nie zrobił. Przez jego woń, w moim gardle znów odezwał się żar. Nie był on tak silny jak poprzedni, dlatego postanowiłem go zignorować, co nie było najprostszą rzeczą, nawet dla stuletniego wampira, którym byłem. Skręciłem mu kark i pozostawiłem go na ziemi. Spostrzegłem, że Alice wciąż patrzy w przyszłość. Reszta rodziny już znajdowała się wokół nas. Nagle zaczęła szeptać.
-Esme, Esme, Renes… -Urwała. Wizja musiała się jeszcze bardziej wzmocnić, bo przez jej ciało zaczęły przechodzić dreszcze. Jej umysł wciąż wypierał wszelkie próby wtargnięcia do niego.
-Niee! -Jej krzyk rozdarł ciszę. Osunęła się na ziemię, uderzając głową o grunt. Jasper w ułamku sekundy znalazł się przy niej, przytulając mocno do siebie.
Przepełniał mnie gniew, kierowany moją bezsilnością. Co tam się stało? Co zobaczyła? Jak mogła dostrzec w swojej wizji Reneesme? Gdzie była Bella? Co się stało z moją matką? Miałem setki pytań, ale nie było czasu na zadanie ich.
-Ratujcie je… -Wyszeptała. Już mnie nie było…
*~~*
[link widoczny dla zalogowanych] - żeby leciało sobie w tle ^^
Do mojego mózgu nie docierał obraz, który dostrzegły moje oczy. Pod schodami leżał nieprzytomny Jacob. Jego puls był ledwo wyczuwalny, a z głowy ciekła drobna strużka krwi. Wstrzymałam oddech, jej woń wzywała mnie, pragnienie się odezwało. Skupiłam się, nie mogłam mu zrobić krzywdy, nie jemu. Stłumiłam w sobie żar, który wypalał mnie od środka. W salonie znajdowały się trzy nieznane mi wampiry, ale byłam pewna, że żadnym z nich nie był mój oprawca z polany. Nie rozumiałam, jak mogą tak spokojnie przebywać w pomieszczeniu przepełnionym zapachem Jake’a. Do głowy przyszły mi tylko dwa wyjaśnienia: byli bardzo starymi wampirami, albo mieli dar kontroli, taki sam jak ja. Jednak skłaniałam się ku pierwszej wersji, musieli być doświadczeni.
Wysoki blondyn, średniej budowy, o szkarłatnych oczach, siedział spokojnie na kanapie, trzymając Reneesme na kolanach. Co?! Dopiero teraz dotarło do mnie, w jakim niebezpieczeństwie znajduje się moja córka… Odwróciła głowę w moja stronę, w jej oczach zobaczyłam strach. Skierowała spojrzenie w przeciwległą część salonu. Podążyłam za nim.
Wezbrały we mnie gwałtowne emocje, a gniew, jaki rozszalał się w mojej głowie, nigdy nie osiągnął takich rozmiarów. Natychmiast przybrałam pozę gotową do ataku. W rogu pokoju stała moja najukochańsza Esme, unieruchomiona przez dwa wampiry. Jej ciało było pokryte licznymi śladami ugryzień, które ociekały jadem. W jej oczach dostrzegłam gniew, musiała walczyć. Teraz była bezsilna wobec stalowych uścisków wysokiego szatyna, który przypominał mi budową Emmetta i jego niewiele mniejszego pobratymcy, o platynowym odcieniu włosów. Z mojego gardła wydobył się głośny warkot. Byłam wściekła. Chciałam się na nich rzucić i pozabijać. Nie wiedziałam, czego chcieli, ani jak potężni byli. Liczyło się tylko to, jak bardzo skrzywdzili moich najbliższych.
Próbowałam szybko ułożyć jakiś plan w myślach. Nic sensownego nie przychodziło mi do głowy. Wiedziałam tylko jedno - byłam sama. Tak, sama przeciwko trzem wampirom. Zdałam sobie sprawę, że nikt nie przybędzie mi pomóc. Oni o niczym nie wiedzieli! Byli na polowaniu, nieświadomi tego, jak bardzo ich potrzebowaliśmy. Alice w końcu nie mogła niczego dostrzec poprzez obecność Reneesme i Leah. Dopiero teraz sobie o niej przypomniałam. Kątem oka spojrzałam na nią, stała nieruchomo z lękiem malującym się na jej twarzy. Wyciągnęłam rękę i pchnęłam ją za mnie. Była bezsilna w ludzkiej postaci, musiałam ją chronić. Wszystko to trwało zaledwie kilka sekund.
-Cieszę się, że zaszczyciłaś nas swoją obecnością. Oczekiwaliśmy cię -powiedział spokojnie blondyn, wstając z kanapy. Co?! Oczekiwali? Kim oni, do cholery, są? Czułam jak gniew wypala mnie od środka. Nieznajomy odwrócił się, po czym posadził Reneesme na sofie. Pogłaskał ją po policzku i obrócił się w moją stronę.
-Nazywam się Kajmir -powiedział, a następnie wyciągnął dłoń w moją stronę. Oczekiwał uścisku? Co on sobie wyobrażał? W odpowiedzi usłyszał jedynie jeszcze głośniejsze warknięcie, wydobywające się z mojego gardła. Cofnął ją, ale nie przestawał elektryzować mnie spojrzeniem. Coś w szkarłacie jego oczu nie pozwalało mi odwrócić wzroku.
-Towarzyszą mi Ozeasz i Gaspar -mówiąc to, wskazał na wampiry przytrzymujące Esme. -Przykro mi z powodu stanu twojej przyjaciółki, jak mniemam, ale nie dała nam wyboru.
-Czego tu chcecie? -Wycharczałam przez zaciśniętą zęby. Wiedziałam, że nie uzyskam odpowiedzi na moje pytanie tak szybko. Agresja wewnątrz mnie nabierała sił, chciałam na niego skoczyć i rozerwać na kawałki.
-Masz przepiękną córkę z bardzo wielkim darem… -Zaczął, wymijając moje pytanie. Ale nie było mu dane dokończyć. Nie byłam w stanie dłużej nad sobą panować. Jednym, stanowczym ruchem pchnęłam Leah w stronę Jacoba, a następnie rzuciłam się z wściekłością na niego. Najwidoczniej nie spodziewał się takiej reakcji z mojej strony, gdyż w dopiero w ostatniej chwili udało mu się mnie odepchnąć i przybrać postawę obronną. Jego towarzysze drgnęli. Podniósł dłoń na znak, żeby nie podchodzili.
-Nie wtrącajcie się! Widzę, że nasza mała wampirzyca jest waleczna -powiedział po chwili, a na jego ustach pojawił się triumfujący uśmiech, jakby bawiło go moje zachowanie.
Staliśmy naprzeciwko siebie, mierząc się wzrokiem. Gdyby spojrzenie mogło spalać, z pewnością została by po nim kupka popiołu. Jego słowa tylko rozjuszyły dzikie zwierzę wewnątrz mnie, pragnące zadać mu ból.
W ułamku sekundy zmaterializowałam się przed nim, popychając go z całej siły. Przeleciał przez pół salonu, po czym rozbił jedną z wielkich szyb zdobiących dom i znalazł się na dworze. Złość pulsowała w każdej komórce mojego ciała. Spojrzałam przelotnie na uwięzioną Esme i wyskoczyłam za Kajmirem.
Stał, czekając na mnie, dostrzegłam gniew w jego oczach. Najwidoczniej moje postępowanie przestało go bawić. Znów go zaatakowałam. Tym razem bezskutecznie. Zrobił unik, po czym przygwoździł mnie swoim ciałem do podłoża. Poczułam jego zęby wgryzające się w moją szyję. Ach! Znów ten ogień, który towarzyszył mi podczas przemiany. Jednym ruchem odepchnęłam go od siebie. Jego ciężar złamał drzewo, w które uderzył. Kark piekł żarem, skutecznie mnie rozpraszając. Moje szanse zmalały. Nie dość, że moje doświadczenie nie było zbyt duże, to nie mogłam się na niczym skupić. Mój przeciwnik musiał to dostrzec i, wykorzystując sytuację, uderzył mnie prosto w brzuch. Poczułam, jak jego ręka zagłębia się w nim, przebijając go. Przeszywał mnie niesamowity ból, który nie mógł się równać nawet z tym, gdy Reneesme próbowała wydostać się na ten świat… Zgięłam się wpół. Uniósł mnie i odrzucił w las. Uderzyłam w jeden z głazów, nie miałam siły, aby wstać.
Walcz! Nie poddawaj się! Walcz do końca! -Nakazywał mi mój wewnętrzny głos. Wstałam, próbując skupić się na przeciwniku a nie na bólu. Znów odezwał się ogień w moim karku, przeszył mnie wzdłuż kręgosłupa. Nie mogłam teraz pozwolić sobie na łatwą śmierć. Musiałam walczyć do końca, dla rodziny, dla tych, których kocham.
Wróciłam na polanę przed domem. Czekał na mnie. Na jego ustach wykwitł przeraźliwy uśmiech.
-Jednak jesteś silniejsza, niż słyszałem. -Co miały oznaczać te słowa? Nie miałam teraz czasu, aby się nad tym zastanawiać. Ponownie go zaatakowałam. Kolejny unik. Odniosłam wrażenie, że bawi się ze mną. Żaden z moich ciosów nawet go nie musnął. Byłam rozwścieczona, warkot wydobywający się z mojego gardła znów przybrał na sile.
Coś go rozproszyło, a ja, niewiele myśląc, postanowiłam wykorzystać sytuację. Rzuciłam się na niego, odrywając część jego przedramienia. Zawył z bólu, po chwili poczułam kolejne ugryzienie, tym razem w ramię. Ogień zawrzał w moim ciele, zaczęłam wić się w agonii. Przyparł mnie do ziemi. Jego ciężar nie pozwalał mi nawet drgnąć, byłam zbyt słaba. Kolejne ugryzienia, tym razem na szyi i dekolcie. Wiedziałam, że to już koniec. Nie mogłam nic zrobić. Moje ciało paliło się żywym ogniem. Chciałam, żeby to się skończyło. Poczułam wszechogarniającą mnie ciemność i towarzyszący jej żar, który wypalał mnie od środka. Poddałam się temu…
***
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
|
|
Wszystkie czasy w strefie CET (Europa) |
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|