Autor |
Wiadomość |
<
Twilight Fanfiction /
Biblioteka opowiadań
~
+18 [Z] Gdy zgasną światła
|
|
Wysłany:
Wto 18:02, 17 Lut 2009
|
|
|
Dołączył: 17 Lut 2009
Posty: 129
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
|
Odważę się wrzucić coś mojego ) Na inych forach zostało przyjętę pomyślnie więc może i tutaj tak będzie )
Prolog
Zawsze myślałam, że zaplanowane życie jest idealne. Robiłam, więc wszystko, by wiedzieć, czego mogę się spodziewać. Nie zawsze wychodziło to idealnie, lecz nie żałuję żadnej podjętej decyzji. Jednak ostatnimi czasy plany waliły się jak domek z kart. Śmierć matki sprowadziła mnie na ziemię. Wymarzone studia zeszły na dalszy plan a jedyne, czym mogłam się obecnie przejmować to praca. A raczej to czy z tej pracy mnie nie wyrzucą. Jako kelnerka w tanim barze, gdzie mężczyźni przychodzą tylko po to by napić się piwa z kumplami i popatrzeć na kuso ubrane dziewczyny, nie miałam zbyt szerokich perspektyw. Starałam się jednak nie narzekać tylko żyć dalej.
***
Kelnerki w barze zmieniały się tak samo jak kartki w kalendarzu. Co chwilę jedna rezygnowała by w jej miejsce wskoczyła kolejna. Chyba każda z nich myślała, że to łatwa praca. Rzeczywistość była całkowicie odmienna od ludzkich wyobrażeń. Uważałam się za osobę o mocnym charakterze. Dlatego też wytrwałam w takiej spelunce rok. Zaczynał się kolejny.
Uniformy, jakie kazał nam nosić szef były zdecydowanie nieodpowiednie. Raz próbowałam zaprotestować, jednak skończyło się to kłótnią i groźbą o zwolnieniu. Zrezygnowałam, więc z wtrącania się i pracowałam dalej paradując w króciutkich spodenkach i białej bluzce, która pokazywała więcej niż powinna.
Tego feralnego dnia, którego nigdy nie zdołam zapomnieć, w barze przesiadywało mniej osób niż zwykle. Wraz z Shannon obsługiwałyśmy stoliki, gdy drzwi do baru otworzyły się i wszedł przez nie mężczyzna, który na pierwszy rzut oka wydawał się niebezpieczny.
- Ty go obsłuż – powiedziała Shann i szybko czmychnęła do kuchni. Nie widziałam w tym nic złego. Klient to klient.
Podeszłam do niego. Siadł w stoliku na końcu sali. Nie zdziwiło mnie to. Sprawiał wrażenia kogoś, kto nie lubi towarzystwa. Jego oczy zdawały się bić wściekłością i głodem. Nie zwróciłam na to jednak szczególnej uwagi.
- Co podać? – Spytałam z delikatnym uśmiechem.
Jego wzrok powoli przesuwał się po moim ciele. Poczułam, że lekko się rumienię. Zaraz po tym jak spojrzał mi w oczy, ciarki przeszły przeze mnie jak prąd elektryczny.
- Najlepiej coś ciepłego i – zawiesił na chwilę głos –pożywnego. – Ton jego głosu przeraził mnie.
- Polecam dobrze wysmażony stek z frytkami – zaproponowałam szybko. Głos mi drżał.
„Uspokój się głupia!”, upominałam się w duchu.
- Krwisty? – Szepnął akcentując każdą literę.
- Jeśli tak pan sobie życzy – zanotowałam szybko jego zamówienie i poszłam w stronę kuchni.
Po drodze minęłam Shann. Uśmiechała się do mnie, jakbym zrobiła coś bohaterskiego. Przelotnie na nią zerknęłam, by zaraz potem ruszyć po zamówienie klienta.
Po chwili wróciłam do niego ze stekiem. Gdy chciałam odejść zatrzymał mnie ręką.
- Jak masz na imię?
- Elizabeth – odparłam. Sama nie wiem, czemu to zrobiłam. Czułam się jakby jakaś magnetyczna siła kazała mi być posłuszna względem tego mężczyzny.
- Ja James. Jeszcze się spotkamy Liza. – Uśmiech, który wykwitł na jego twarzy nie zapowiadał nic dobrego.
***
W końcu pierwsza. Koniec pracy. Marzyłam tylko o szybkim prysznicu i długim śnie. Spakowałam swoje rzeczy i pożegnałam z Shann.
- Jutro ty bierzesz najgorszych typków – krzyknęłam do niej stojąc przy wyjściu – Nie wymigasz się!
- Dobra. A ty? Nie mam zamiaru patrzeć jak siedzisz i obijasz się obserwując jak mój tyłek faluję między stolikami! – Jej śmiech niósł się za mną echem. Wpakowałam rzeczy do samochodu i ruszyłam w stronę domu. Z radia unosiły się dźwięki Norah Jones.
When I saw the break of day
I wished that I could fly away
Instead of kneeling in the sand
Catching teardrops in my hand
Piosenka tak mnie pochłonęła, że tuż przed uderzeniem zauważyłam kogoś na drodze. Usłyszałam tylko odbicie się od samochodu. Szybko zjechałam na pobocze. Obejrzałam się za siebie. Na jezdni ktoś leżał. I to z mojej winy.
- ku***! – Krzyknęłam i wyszłam z auta, by sprawdzić na ile stan poszkodowanego był ciężki. Powoli zbliżałam się do nieruchomej postaci. Im byłam bliżej tym bardziej czułam chłód, który rozchodził się po każdej komórce mojego ciała.
Nachyliłam się nad ofiarą. Szybko sprawdziłam tętno. Brak. Skóra była zimna jak lód.
- Zabiłam człowieka…. – Nie mogłam w to uwierzyć. Nie mogłam przyjąć tego do świadomości. Wszystko mi się rozmazało. Myślałam, że nie dojdę z powrotem do auta. Szybko wyciągnęłam telefon i zaczęłam wykręcać numer na pogotowie, gdy ktoś złapał mnie za rękę.
Znieruchomiałam. W miejscu gdzie leżało ciało, nie było nikogo. Moja ofiara stała przede mną i patrzyła mi w oczy. To, co w nich zobaczyłam spowodowało nagły przypływ strachu. Mężczyzna trzymający mnie za rękę był tym samym, którego widziałam w barze.
- A nie mówiłem. – Te trzy słowa rozpaliły we mnie strach. Ze wszystkich sił próbowałam się wyrwać. Na marne. Był dużo silniejszy. Moje wysiłki wywołały jego śmiech.
- I kto jest teraz ofiarą? Nie ładnie tak zabijać – jego głos wbijał mi się w głowę jak igły. Nie czułam nic prócz obezwładniającego strachu. Byłam na spalonej pozycji. Podświadomie wiedziałam, że nie miałam szansy.
- Czego chcesz? – Zdołałam wyszeptać. Spojrzałam w jego dzikie oczy i wiedziałam, że nie będzie to coś przyjemnego.
- Nic. – Przytrzymał mnie mocniej. – Prócz twojej krwi – jego śmiech niósł się echem. Po chwili zapadłam się w ciemność.
***
Obudził mnie palący ból w szyi. Gdy dotknęłam jej ręką zauważyłam ślady krwi. Krzyknęłam i próbowałam się podnieść, jednak całe ciało miałam tak obolałe, że było to niemożliwe. Ogień rozprzestrzeniał się we mnie z prędkością światła. Nie mogłam nic zrobić oprócz czekania aż minie. Zdołałam zauważyć, że znajduję się w jakiejś chacie z drewna. Za oknem panowała ciemność. Nie wiedziałam, co się ze mną dzieję. Każdy ruch wywoływał kolejną falę bólu, który był nie do wytrzymania.
- Obudziłaś się. – Głos, który znałam. Zerknęłam w stronę, z którego dochodził i przeraziłam się nie na żarty.
- Ty… - szepnęłam przez zaschnięte usta. Próbowałam sturlać się z łóżka i uciec, jednak ciało odmówiło mi posłuszeństwa. – Kim ty ku*** jesteś? Co mi zrobiłeś?
Spojrzał na mnie i nieznacznie się poruszył w fotelu. Na jego ustach pojawił się uśmiech.
- Dałem ci nowe życie. Lepsze życie.
Te słowa dźwięczały mi w uszach póki znowu nie pogrążyłam się w ciemności.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Cornelie dnia Pon 22:40, 16 Mar 2009, w całości zmieniany 5 razy
|
|
|
|
|
|
|
|
Wysłany:
Wto 18:12, 17 Lut 2009
|
|
|
Dołączył: 31 Sty 2009
Posty: 221
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Dąbrowa Górnicza.
|
|
Opoawiadanie bardzo Fajne ;D rózni się od opowiadań tutaj które zazwyczaj sa o Belli i Edwardzie, ale jestem mile zaskoczona, uwielbiam takie historie ;D
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
|
Wysłany:
Wto 19:54, 17 Lut 2009
|
|
|
Dołączył: 17 Lut 2009
Posty: 129
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
|
Rozdział I
Miejsce docelowe
- Dzisiaj nauczę cię polować. Nie jest to zbyt trudne, jeśli wiesz, co i jak masz robić. Po pierwsze musisz pamiętać, że ofiara ma się ciebie bać. Masz być jej najgorszym koszmarem, chodzącym strachem, przed którym nie ma ucieczki. Po drugie i najważniejsze, krew wysysasz do ostatka. Ofiara ginie a ty jesteś nasycona. Zrozumiano? – Nie chciałam na niego patrzeć a tym bardziej słuchać wywodów na temat zabijania. Przyzwyczajenie się do życia, jakie teraz będę wiodła, było trudniejsze niż cokolwiek, co mogłam sobie wyobrazić. Wieczny mrok, krew, morderstwa z zimną krwią. Nigdy mi przez myśl nie przeszło, że stanę się potworem. Na dodatek takim.
Nienawidziłam go za to, co mi zrobił. Bez mojej wiedzy, przyzwolenia, zamienił mnie w monstrum. Moim najgorszym koszmarem był on – James. Samo jego imię budziło we mnie wstręt. A to, do czego mnie zmuszał, było gorsze niż jakiekolwiek tortury.
- Nie zrobię tego. Nie jestem taka, rozumiesz? Zabijanie i wysysanie krwi, to coś, co ty uwielbiasz, prawda? Twoja życiowa misja to rozprzestrzenianie zła wszędzie gdzie się znajdziesz – warknęłam w jego stronę mijając kolejne wystające gałęzie.
Spojrzał na mnie z wściekłością. Po chwili poczułam uderzenie w twarz. Mimowolnie podniosłam dłoń by oddać cios, kiedy złapał ją, wykręcił i uderzył mną o ziemię.
- Nigdy więcej mi się nie sprzeciwiaj. To dzięki mnie jesteś idealna. Dzięki mnie możesz wszystko. I będziesz robić to, co ci powiem. – Podniósł się, otrzepał z ziemi i wskazał mi kierunek, w którym mieliśmy iść.
To, że był silniejszy dawało mu ogromną przewagę. Marzyłam jednak, by wyrwać się z tego szaleństwa, uciec gdzieś, gdzie mnie nie znajdzie. Chciałam być bezpieczna, nieprzetrzymywana przez kogoś takiego jak on. Zaczęłam się zastanawiać, do czego jestem mu potrzebna. Dlaczego traktuję mnie w taki sposób. Odpowiedzi nie przychodziły a sama wolałam nie denerwować go zadawaniem ich. Trzymałam, więc buzię na kłódkę i czekałam tylko na jakąś sposobność, dzięki której będę mogłabym wyrwać się z tego obłędnego koła.
- Tutaj się zatrzymaj. Za chwilę będzie szedł tędy myśliwy. Czujesz go? – Spytał szeptem. Powiew wiatru dotknął moją twarz przynosząc ze sobą słodki zapach. Krew. Poczułam głód. Palił mnie w środku, domagał się zaspokojenia. Czułam, że ta część mojej natury dojdzie do głosu i prędzej czy później zabiję człowieka. Napawało mnie to wstrętem i obrzydzeniem do samej siebie.
- Poczekaj chwilę. 10 sekund i jest twój – uśmiechnął się szyderczo jakby czekał na przedstawienie roku. Moje pierwsze polowanie, pierwsza zadana śmierć. Głód był silny, nienasycony. Kierował mną. Gdy w polu widzenia pojawił się mężczyzna, wiedziałam, że jestem stracona. Szybko podbiegłam do niego, unieruchomiłam mu ręce i spojrzałam w oczy. Strach, który z nich wyzierał był przerażający. Nie chciałam przeciągać jego katuszy. Szybko zagłębiłem się w jego szyi i spijałam życiodajny dla mnie sok. Ciepła krew zalewała mi twarz a ja upajałam się jej smakiem i zapachem. Poczułam się jak nowonarodzona. Głód odszedł. Gdy ostatnia kropla krwi wlała się w moje usta, delikatnie położyłam mężczyznę na ziemi i zmówiłam modlitwę za jego duszę. Z jednej strony moje ciało odżyło, było mocniejsze, z drugiej ucierpiała dusza. Nie byłam w stanie określić ile czasu zdołam wytrzymać nienawidząc siebie.
- Dobra robota ma pettite. Jestem z ciebie dumny – rzuciłam mu przelotne spojrzenie i wyminęłam, by znaleźć się najdalej od niego.
- Wal się. Jesteś nikim, rozumiesz? Przez ciebie z dnia a dzień staję się taka sama. Nienawidzę cię – Moje słowa były jak jad. Chciałam, żeby uderzały go jak bicze, żeby poczuł, że jest dla mnie niczym.
- Nienawidzisz? Cóż, w końcu jakieś gorące uczucie. – Jego śmiech zawsze będzie mnie prześladował.
***
Przesiadywanie z nim pod jednym dachem było katorgą. Codziennie zamęczał mnie opowieściami o wampirach. Niektóre mnie ciekawiły, inne napawały obrzydzeniem. Jednak, gdy mówił o pobratymcach robił to w sposób, który mnie ciekawił. Potrafił obudzić we mnie zainteresowanie.
Jak co wieczór siedliśmy każde w swoim fotelu a James przygotowywał się do kolejnej opowieści.
- Dzisiaj opowiem ci o pewnej rodzinie mieszkającej w mieścinie zwanej Forks. Piątka wampirów, które nie żywią się ludzką krwią. Dla mnie to marnotrawstwo. Ale mniejsza z tym. Są to wampiry, wypaczone wampiry podkreślam, które asymilują się z ludźmi, chronią ich a co najgorsze, nie piją ich krwi. – Splunął na podłogę jakby mówił o herezjach. Mnie jednak ta historia zafrasowała na tyle, że byłam żądna dalszej wiedzy.
- To da się żyć nie zabijając ludzi? – Spytałam niewinnie i miałam nadzieję, że odpowie szczerze.
- Da. Jednak jest to niezgodne z naszą naturą. To my rządzimy, jesteśmy silniejsi, a ludzie to tylko pokarm. I lepiej żebyś to zapamiętała. Wracając do historii, jest ich piątka i każdy z nich ma jakiś dar. Tak samo ja i tak samo ty. W końcu odkryjemy, co potrafisz. A wtedy, cóż, wtedy będziemy silni. – Stwierdził oschle i wyglądnął za okno.
- James, czemu mi to zrobiłeś? – Pytanie samo spłynęło z moich ust. Nie chciałam go zadawać, jednak jakaś część mnie pragnęła usłyszeć odpowiedź.
Przez chwilę patrzył na mnie i byłam pewna, że nie odpowie.
- Ponieważ czułem, że muszę tak zrobić – powiedział w końcu. – Dość tych nonsensów. Idę na polowanie. Niedługo wrócę. I obyś tutaj była – jego groźba unosiła się w pokoju długo po jego wyjściu.
Wiedziałam, że to jest moja okazja. Szybko spakowałam swoje rzeczy i wybiegłam z chaty. Próbowałam stwierdzić, w którą stronę ruszył James. Jego zapach szybko do mnie doleciał. Wschód. Ruszyłam, więc w przeciwnym kierunku. Jedyne, o czym myślałam to rodzina w Forks. Miałam nadzieję, że nauczą mnie żyć bez zabijania. Nie czekając na nic biegłam na zachód. Zatrzymałam się tylko po to by zatrzeć za sobą ślady. Nałożyłam ciuchy jakiejś dziewczyny, które ukradłam z auta i wróciłam na swoją drogę. Forks, Forks, Forks. Może to będzie moje nowe życia?
***
Uciekłam. Nie wiedziałam jednak gdzie jestem. Głód był nie do wytrzymania. Czułam go każdą komórką ciała. Rozlewał się po mnie zostawiając palące ślady. Starałam się unikać ludzi na tyle, na ile było to możliwe. Co chwilę dochodził do mnie zapach świeżej krwi. Powstrzymywanie się przed polowaniem było męczarnią. Wręcz niemożliwą samokontrolą.
Mój umysł nie pracował na najszybszych obrotach. Ukryłam się w lesie czekając aż głód minie. Podświadomie wiedziałam, że to nie nastąpi, że muszę się czymś pożywić. Gdy myślałam, że już nie wytrzymam na mojej drodze pojawiła się sarna. Nie zwlekając dogoniłam ją i spiłam z niej krew. Poczułam się o niebo lepiej. Ciało było gotowe do dalszej podróży. Noc otaczała mnie i zbrodnię, której się dopuściłam. W powietrzu unosił się zapach człowieka. Ruszyłam w tamtą stronę.
Ujrzałam mężczyznę w średnim wieku.
- Przepraszam, wie pan może jak daleko jest do Forks? – Spytałam uprzejmie powstrzymując się przed zabiciem tego niewinnego osobnika.
- Jakieś 100 mil stąd.
- Dziękuję serdecznie. – Skinęłam mu głową. Jeszcze trochę i znajdę się w miejscu docelowym.
Byłam pewna, że dam radę. Jedyne, czego się obawiałam to James. Cicha nadzieja, że mnie nie odnajdzie, nadal we mnie tkwiła.
Dasz radę Liz, tłumaczyłam sobie całą drogę, dasz radę. Im byłam bliżej tym mocniej czułam osłabienie organizmu. Zapadałam się w siebie. Czy to przez tą sarnę? Nie miałam pojęcia. James wspominał mi, że przerzucenie się z ludzi na zwierzęta osłabia nas na długi czas. Myślałam jednak, że to bujda. Rzeczywistość nie jest tak kolorowa.
Dobiegłam do lasu. Nie dałam rady zrobić nic więcej jak położyć się pod drzewem. Rozejrzałam się szybko. Las wyglądał spokojnie, nic nie zapowiadało zagrożenia. Musiałam odpocząć.
Ni wiem czy minęły minuty, czy godziny, kiedy usłyszałam jakiś szelest. Odwróciłam się w stronę, z której dochodził. Moim oczom ukazał się przystojny mężczyzna, który patrzył wprost na mnie. Kim on jest?
- Nowonarodzona. Tutaj? – Szepnął sam do siebie. Jeszcze raz przelotnie na mnie spojrzał – Kim jesteś?
- To samo pytanie mogłabym zadać tobie. Poszukuję pewnej rodziny z Forks.
Wydawał się zaskoczony. Jednak nie mniej niż ja.
- Kto cię przemienił? – Skąd on u licha może wiedzieć, że jestem wampirem. James, może James go zna?
- Kim jest James? – Spytał po raz drugi zbliżając się do mnie.
- Skąd…? Czytasz w myślach?! – Przeraziłam się nie na żarty. – Słuchaj, nie chcę kłopotów, powiedz mi gdzie mogę znaleźć rodzinę wampirów z Forks to nie zrobię ci krzywdy.
Miał piękny śmiech. Opanuj się Liz, on cię słyszy!
- Tak, Liz, słyszę. Wampiry z Forks. Cóż, wypada mi się przedstawić. Jestem Edward Cullen, jeden z owej rodziny.
Gdyby wampiry mogły mdleć, już bym leżała.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
|
Wysłany:
Wto 21:03, 17 Lut 2009
|
|
|
Dołączył: 01 Lut 2009
Posty: 164
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
|
łoł... czuje, powiew swierzosci... kobieto dawaj następne części
Vampir: Cały czas piszesz jednolinijowce, a ja mam tylko więcej roboty. Popraw swoje posty!
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
|
Wysłany:
Śro 11:10, 18 Lut 2009
|
|
|
Dołączył: 27 Gru 2008
Posty: 694
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5
|
|
Nastepne!!! Ja chce następne!!! Opowiadanie całkiem inne niż wcześniej czytałąm
Vampir: Zbyt krótki post. Regulamin się kłania
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
|
Wysłany:
Śro 14:22, 18 Lut 2009
|
|
|
Dołączył: 17 Lut 2009
Posty: 129
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
|
Cieszy mnie to
Rozdział II
Zmiany
Patrzyłam na zebranych z zaciekawieniem. Nie przypominali Jamesa. Ani trochę. Ale nie mogłam wiedzieć dużo o wampirach, bo za mało ich w swojej egzystencji widziałam. Ci tutaj przedstawiali się nadzwyczajnie korzystnie i tak zwyczajnie. Od razu poczułam do nich sympatię.
- Nazywam się Elizabeth Jones. Przemierzyłam naprawdę długą drogę, aby was poznać. Słyszałam o was pewne historie, ale to może poczekać. Jestem pewna, że macie do mnie kilka pytań. – Powiedziałam szybko, przesuwając wzrok po wszystkich członkach tego małego zebrania. Edward stał pod ścianą i patrzył w jakiś punkt za mną. Blondynka o zawistnych oczach, na którą mówili Rosalie, kurczowo trzymała za rękę mężczyznę, który wyglądem przypominał mi kulturystę. – umięśniony i duży. To na pewno Emmett. Głowa rodu, Carlisle i jego żona, Esme, siedzieli naprzeciwko mnie i lekko się uśmiechali, zaś ostatnia para – dziewczyna o krótko ściętych włosach – Alice- i przystojny blondyn o imieniu Jasper – stali przytuleni do siebie i o czymś szeptali. Poczułam się tutaj intruzem.
- Nie będziemy cię oceniać. Powiedz nam skąd się tutaj wzięłaś? – Spytał uprzejmie Carlisle.
- Hm, od czego zacząć. Moje ludzkie życie skończyło się trzy tygodnie temu. Przerwał je… – zawiesiłam na chwilę głos. Za każdym razem, gdy powracałam do wspomnień, w których pojawiał się James, czułam wściekłość. – Ktoś na wskroś zły. Nazywa się James.
- Kim on jest? – Rosalie przeszyła mnie wzrokiem.
- A skąd ja do cholery mogę wiedzieć? – Odparowałam szybko. – Wiem tylko tyle, że nigdy więcej nie chciałabym stanąć z nim twarzą w twarz. A jeśli to nastąpi to mogę być pewna, że mnie zabije.
Wymienili szybkie spojrzenia. Edward nadal nie wykazywał zainteresowania tym, co się wokół niego dzieje.
- Kto ci o nas opowiedział? – To głos Alice. Ciepły i uprzejmy. Sympatia, którą do niej poczułam, mogła przerodzić się w przyjaźń.
- James. Codziennie miał w zanadrzu jakieś ciekawe historie o wampirach. W noc mojej ucieczki stwierdził, że opowie mi o was.
- Dlaczego chciałaś nas znaleźć? – Tym razem odezwał się Edward. Rzuciłam mu przelotne spojrzenie. Dłonie nerwowo szukały jakiegoś zajęcia.
- Bo… Bo wy nie żywicie się ludźmi. Chciałabym wiedzieć jak. – Mój szept przeszył każdy zakamarek pokoju. Nie wiedziałam, czego mogę się spodziewać. Byłam dla nich kimś obcym.
Czułam na sobie ich wzrok. Starałam się trzymać swoje myśli na wodzy, gdyż Edward odczytałby je z prędkością światła. Jaką podejmą decyzję?
Oby zechcieli mnie tego nauczyć. -pomyślałam mimowolnie.
- Uważam, że możesz się u nas zatrzymać. Nauczymy cię samokontroli. Czuj się jak u siebie w domu. – słowa Carlisle rozpaliły we mnie nadzieję. Jednak nie wszystko stracone. Nie muszę żyć w przeświadczeniu, że jestem potworem.
Uśmiech rozkwitł na mojej twarzy.
- Edward, pokaż Liz jej nowy pokój. – Esme skinęła głową na bruneta.
- Chodź – rzucił w moją stronę.
Dom był cudowny, przestronny, ironicznie pełen życia. Wszystko w nim mnie zachwycało. Pomyślałam, że musieli być bogaci. Wystrój nie był pełen przepychu, ale klasycznie piękny.
Na drugim piętrze znajdowały się sypialnie. Edward wskazał mi ostatnią po lewej stronie korytarza.
- To twój pokój. Mam nadzieję, że będzie ci się podobać. – Rzekł uprzejmie.
- Nie chrzań. Nie bądź taki cholernie oficjalny. Nie uśmiecha ci się to, że tu zostaję.
Zacisnął ręce w pięści. Nie rozumiałam go. Był zagadką, którą chciałam odkryć, wyzwaniem, które pragnęłam podjąć.
-Tak, twoje myśli są denerwujące. Więc jeśli możesz, ucisz je trochę. – warknął i zniknął mi z pola widzenia.
Życie jest trudne. Wierzyłam jednak, że sobie poradzę.
***
Las był cudowny. Nigdy wcześniej nie podziwiałam przyrody. Teraz miałam na to wiele czasu. Cisza uspokajała mnie. Już 4 tygodnie mieszkałam z Cullenami. Zawiązałam przyjaźń z każdym członkiem rodziny, prócz Edwarda. Był zamknięty w sobie i tak niedostępny, że czasami zastanawiałam się nad sensem jakiejkolwiek rozmowy z nim. Było jednak w nim coś, co mnie pociągało. Nie byłam jednak w stanie stwierdzić, co to.
Życie upływało mi na polowaniach na zwierzęta. Wykształciłam w sobie samokontrolę. Choć zapach ludzkiej krwi często unosił się w powietrzu, byłam dostatecznie silna, by powstrzymać głód. Z każdym dniem utwierdzałam się w przekonaniu, że już nigdy nie tknę człowieka. Była to myśl nad wyraz radosna.
Moje rozmyślania przerwała Alice, która stanęła obok mnie.
- Lizzy, co cię trapi?
- Pani psycholog Alice wkracza do akcji. – zaśmiałam się przekornie – Nic. Jestem szczęśliwa.
Spojrzała na mnie z dezaprobatą.
- Jak zwykle kłamiesz. Żałuję, że nie mam przy sobie Edwarda. On od razu by stwierdził, co jest nie tak.
Na dźwięk jego imienia delikatnie zadrżałam.
- Jeśli chodzi o niego to może sobie swój dar w tyłek wsadzić.
Śmiech Alice był rozbrajający. Zawsze potrafiła wywołać uśmiech na mojej twarzy.
- Jego dar. A twój? Co z twoim darem? – Spytała poważnie.
Mój dar. Co ja o nim wiedziałam? Nic. Był jak zamknięta księga.
- Alice, nie drążmy tego tematu. Mam dość. – Ruszyłam w stronę polany, którą odkryłam tydzień temu.
- Myślisz, że przed tym uciekniesz? To nigdy nie da ci spokoju. Tak samo jak mi, Jasperowi czy Edwardowi. To do ciebie przyrosło, jak druga skóra.
Nie chciałam jej słuchać. Każde jej słowa wbijało się w mój umysł jak szpilki. To, że ma rację tylko potęgowało moją wściekłość.
- To, co robię, jest złe. Rozumiesz? Złe! – Próbowałam jej to tłumaczyć wiele razy. Nie słuchała.
- To jesteś ty. Piękna, inteligentna Liz, jaką znam.
- Skończmy ten temat i wracajmy do domu. Jutro pierwszy dzień szkoły. Musisz wybrać mi ciuchy – powiedziałam, by jak najszybciej zmienić tok rozmowy.
***
Szkoła. Tak dawno do niej nie uczęszczałam, że omal zapomniałam jak to jest. Powrót w jej progi był przyjemny. Doszła do nas wieść, że w mieście pojawiła się nowa uczennica. Niejaka Bella Swan. Każdy na jej temat plotkował, snuł jakieś wyobrażenia.
Była sensacją. Tak samo jak niegdyś ja. Dlatego też współczułam jej tego całego zmieszania.
Z drugiej jednak strony, sama zastanawiałam się jaka jest. Zobaczyłam ją po drugiej lekcji, kiedy weszła na stołówkę. Siedziałam niecały metr od niej. Poczułam zapach jej krwi. Cudowny aromat.
Wydawała się być zagubiona w tym całym rozgardiaszu wokół jej osoby. Uśmiechnęłam się do siebie i rzuciłam przelotne spojrzenie w stronę Edwarda. Patrzył na nią.
- Czyżby wydawała się inna niż dziewczyny z tej szkoły? – Spytałam z wściekłością. Kąciki jego ust delikatnie się uniosły.
- Zresztą, do diabła z tym. – Wstałam od stołu i ruszyłam w stronę nowej. Nieznacznie zahaczyłam o książki, które wystawały z jej plecaka.
- Przepraszam, ale niezdara ze mnie. – uśmiechnęłam się do niej i pomogłam zebrać papiery.
- Nic się nie stało – zarumieniła się lekko. – Jestem Bella.
- Wiem. Każdy to wie. Nie przejmuj się. To szybko minie i wszystko wróci na odpowiednie tory. – Chciałam odejść, gdy przypomniałam sobie o czymś. – Przy okazji, jestem Elizabeth. Mam nadzieję, że jeszcze się zobaczymy.
***
- Co to za pokazówka? – Wściekły Edward prezentował się dość ciekawie. Nie rozumiałam, o co robi tyle szumu.
- Grzecznie się jej przedstawiłam. W czym masz problem? – Spytałam, spoglądając mu głęboko w oczy. Zaciekle walczyłam sama ze sobą, aby nie uciąć tej bezsensownej kłótni.
- Mój odwieczny problem to ty! Trzymaj się ode mnie z daleka. Zrozumiałaś?! – Krzyknął mi prosto w twarz i tyle go widziałam.
Nie pokazał się też wieczorem. Z ciekawości spytałam Alice, co się z nim stało. Odpowiedziała, że wyjechał i nie wie, kiedy wróci.
Poczułam się oszukana. Wszystkim. Życiem, Edwardem, życiem. Czemu mnie tak traktował?
Gdy przebywałam w jego towarzystwie, nasuwały mi się wspomnienia związane z Jamesem.
Stwierdziłam, że muszę wyjść z domu, muszę poskładać wszystkie myśli w jedną, spójną całość, inaczej rozsypie się na milion kawałków.
Czy potrafię jedynie niszczyć wszystko, co napotkam na swojej drodze?
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Cornelie dnia Śro 14:23, 18 Lut 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
|
|
Wysłany:
Śro 18:49, 18 Lut 2009
|
|
|
Dołączył: 27 Gru 2008
Posty: 694
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5
|
|
Kolejne!!! Ja chce kolejne!!!
Na początku myślałam że nie będzie Belli a jej miejsce zajmie Lizzy. A tu taki szok Nei moge sie dopczekac! Jak masz następne to wklejaj natychmiast! A jak nie masz to pisz!
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
|
Wysłany:
Śro 19:52, 18 Lut 2009
|
|
|
Dołączył: 01 Lut 2009
Posty: 164
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
|
ty czemu w tak ciekawych momentach przerywasz... no wiesz co tak nie ładnie...
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
|
Wysłany:
Śro 21:24, 18 Lut 2009
|
|
|
Dołączył: 05 Lis 2008
Posty: 1463
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 1/5
Skąd: stąd
|
|
No... Dalej mnie dziwi jej samokontrola.. No i biedna musi chodzić w soczewkach xD Gry, coraz bardziej jej nie lubię!! Auauauaua jest zua.
Mam nadzieję że nie zaprzyjaźni się z Bellą. To było straszne.
A Edward jak zwykle jedyny rozsądny xD
Ja tez ce kolejne!!
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
|
Wysłany:
Śro 21:33, 18 Lut 2009
|
|
|
Dołączył: 03 Lut 2009
Posty: 58
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
|
swietne opowiadanie calkowicie rozni sie od reszty jest o nowym czlonku rodziny cullenow
jej przemiana i reszta pokazana jest swietnie czemu tylko ed jej nie lubi to mnie zastanawia hmmm
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
|
Wysłany:
Śro 22:37, 18 Lut 2009
|
|
|
Dołączył: 17 Lut 2009
Posty: 129
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
|
Macie wstręciuchy xD Na razie tyle mam xD Reszta się pisze )) poza ty tworze nowe opowiadanko, śmieszne xD
Rozdział III
Polowanie
Minnesota:
Dorwę tą małą sukę, choćby miało to trwać wieczność. Jeśli myśli, że mi ucieknie, to jest w cholernym błędzie. Nie odpuszczę jej tej zdrady. Jak mogła?! Przecież dałem jej coś unikatowego. Dzięki mnie stała się kimś! Dzięki mnie ma nadzwyczajne życie!
Obmyślałem plan znalezienia jej. Chciałem jej dać nauczkę, żeby zapamiętała, że ze mną się nie zadziera. Jak tylko wpadnie w moje ręce, pokażę jej, kto tu rządzi.
Poczułem głód. Polowanie czas zacząć. Przemierzyłem cały las, gdy w powietrzu wyczułem zapach ludzkiej krwi. Szybko podążyłem w tamtą stronę. Moim oczom ukazał się młody mężczyzna. Dobiegłem do niego i w oka mgnieniu wyssałem krew.
Gdy skończyłem, usłyszałem za sobą kroki. Nastawiłem się na kolejną ofiarę, jednak zapach nie przypominał ludzkiego. Odwróciłem się. Przede mną stał wysoki mężczyzna w towarzystwie kobiety o kręconych włosach.
- Widzisz Victorio? Mówiłem ci, że znajdziemy kogoś z naszego gatunku. – Odezwał się nieznajomy i wyciągnął do mnie dłoń – Nazywam się Laurent, a to jest, jak już wiesz, Victoria.
Spoglądałem na nich, analizując każdy ruch. Wampiry. Cóż, niebezpieczeństwo chyba mi nie grozi.
- Co robicie w tych rejonach?
Victoria uśmiechnęła się do mnie, po czym zrobiła kilka kroków naprzód.
- Życie we dwójkę już nam się znudziło. Chcieliśmy znaleźć kogoś, kto chciałby dołączyć do naszej jakże zgranej ekipy. I natrafiliśmy na ciebie. Jak widzę, jesteś z tych nienasyconych. – Wskazała głową na nieżywego mężczyznę.
- Mam coś do zrobienia. Coś bardzo ważnego. – Powiedziałem spokojnie, oblizując usta z krwi. – Choć możecie się przydać… - zastanowiłem się chwilę. W pojedynkę mógłbym nie mieć szans. Jeśli będzie nas trójka, szansa znalezienia Liz wzrasta.
- Czy jesteście w stanie pomóc mi znaleźć kogoś, kto w podły sposób mnie oszukał? – Zapytałem, przesuwając wzrok z Laurenta na Victorię.
Kobieta podeszła do mnie i położyła dłoń na ramieniu. Jej włosy opadły na moje barki.
- Oczywiście – szepnęła zmysłowo. – Jesteśmy do twoich usług.
***
Forks:
Dni mijały, a Edwarda wciąż nie było. Starałam się nie myśleć zarówno o nim, jak i o stosunkach, które panowały między nami. Poświęciłam się nauce. Przez ubiegły tydzień Bella Swan sama zaczepiała mnie na korytarzu. Zagadywała o wszystko. Podświadomie jednak czułam, że chciała się dowiedzieć, gdzie znajduje się Edward.
Alice opowiedziała mi, co wydarzyło się na biologii między nim a panną Swan. Ukłucie żalu na wieść o tym szybko minęło. Stwierdziłam, że nie będę rozdrapywać ran. Czas zając się sobą, swoim życiem.
Historia strasznie mi się dłużyła. Dzisiaj nie miałam głowy do wysłuchiwania wywodów na temat wojny secesyjnej. Deszcz stukał o parapet. Widok za oknem nie napawał optymizmem. W taką pogodę moje myśli wcale nie szybowały w kierunku szczęśliwości. Moje rozmyślania przerwał dzwonek. Nareszcie. Przed klasą czekała na mnie Alice.
- Chodź, bo się spóźnimy, głuptasie. Przecież jutro masz urodziny! Trzeba ci coś kupić. – Świergotała zadowolona, prowadząc mnie w stronę wyjścia. Mój wzrok przykuła jednak zagubiona postać, stojącą przy swojej szafce. Bella. Uśmiechnęłam się do niej, starając się z całych sił nie myśleć o niej, jako o potencjalnej rywalce. Wzbudzała we mnie współczucie i chęć opieki. Boże, ale byłam głupia. Westchnęłam cicho i dałam się wyprowadzić Alice.
- Spokojnie, terrorysto. Przecież idę – ofuknęłam ją i wsiadłam do samochodu. - Czemu robisz takie wielkie halo?
- Wielkie halo? Dobrze wiesz, że każda okazja do zakupów jest dobra. – Zaśmiała się, po czym dotknęła delikatnie mojej ręki. – Uśmiechnij się. Czeka nas dzisiaj dużo pracy!
Gdy tylko słyszałam z jej ust słowo „ zakupy” wiedziałam, że zaczynają się tortury. Widok jej roześmianej twarzy sprawiał, że zgadzałam się na wszystko. Uległa Liz, pomyślałam i zachichotałam.
- Dobra, gdzie tym razem? – Spytałam zapinając pasy. Za każdym razem, gdy to robiłam, Alice patrzyła na mnie jak na kosmitkę. – Przyzwyczajenie. – Mruknęłam.
Zatrzymała się przed butkiem Abbry Dawn. Moją uwagę zwróciła turkusowa sukienka bez ramiączek. Stwierdziłam, że dobrze będzie mieć coś takiego w szafie. Tak na wszelki wypadek. Ekspedientka okazała się miłą kobietą, która co chwilę pytała się, czy może w czymś pomóc. Rozglądałam się za czymś ciekawym, kiedy zauważyłam Bellę w obecności dwóch dziewczyn ze szkoły. O ile dobrze pamiętam, były to Jessica i Angela. Ta druga wydawała się miła, co do pierwszej miałam wątpliwości. Zostawiłam Alice w przebieralni i podeszłam się przywitać.
- Jak widzę, wy też szukacie czegoś ciekawego. – Spojrzałam na nie krytycznie. – Jess, skarbie, lawenda cię pogrubia. A ty Angelo, ślicznie prezentowałabyś się w czerwieni. Podejrzewam, że ta byłaby świetna. – Wskazałam jej długą sukienkę z odkrytymi plecami, która wisiała naprzeciwko nas.
Bella lekko się zarumieniła i posłała mi uśmiech. Skinęłam jej głową.
- A ty nic nie kupujesz? – Zagaiłam, przysiadając się. Jej zapach był cudowny. Poczułam palenie w gardle. Czas wybrać się na polowanie, stwierdziłam w duchu.
- Nie, ja nie lubię zakupów. Dziewczyny poprosiły mnie o radę. Dzięki, że mnie uratowałaś.
- E, to żaden problem. – Rzuciłam spojrzenie w stronę Alice. – Niestety, nie jestem tu sama. Więc wiesz, muszę iść. – Pożegnałam się z nią i wróciłam do Alice, która stała z dwiema parami spodni i zastanawiała się, która będzie lepsza.
- Czarne czy czarne mieniące się? Jak myślisz? – Nie miałam wprawnego oka, jeśli chodziło o tego typu różnice, uważałam jednak, że zwykłe czarne pasują do wszystkiego. – No w sumie masz racje, zdecydowanie czarne.
- Alice, kończmy tutaj, bo jak nie pójdę na polowanie to zagryzę Bellę, Angelę i chimerę, która z nimi jest. – Szepnęłam jej szybko do ucha i wyszłam ze sklepu.
Jedyne, o czym w tej chwili myślałam, to słodkie ukojenie, które już niedługo poczuję.
***
Szybko urwałam się z domu, by nie słyszeć kłótni z Rosalie w roli głównej. Ta dziewczyna miała wiele szczęścia. Nie dość, że piękna, to trafiła na kogoś takiego jak Emmett. Zazdrościłam im tej miłości. Zresztą tak samo jak Jasperowi i Alice. Byli wyjątkowi. Zastanawiałam się, czy kiedyś i ja spotkam swoją drugą połówkę. Wydawało się to jednak niemożliwe. 19-letnia wampirzyca – jakie miałam szanse?
Szybko wbiegłam do lasu, by poczuć zapach nadchodzącej zwierzyny. Natychmiast zorientowałam się, że w pobliżu znajduję się sarna. Potruchtałam w jej stronę. Rzuciłam się na zwierzynę i błyskawicznie zdobyłam życiodajny sok. Poczułam się o niebo lepiej.
Poprawiłam na sobie ubranie, oblizałam wargi i chciałam ruszyć w stronę domu, gdy poczułam w powietrzu coś jeszcze. Zapach wampira, znajomego wampira. Uśmiechnęłam się do siebie.
- Nie chowaj się. I tak cię czuję – krzyknęłam w stronę podglądacza.
- Dobra, już wychodzę. Jesteś zdecydowanie za dobra w te klocki. – Usiadłam na ziemię. Po chwili dołączył do mnie Jasper.
- Nie wydaje ci się czasami, że nasze życie jest puste?
Milczał. Zdawałam sobie sprawę z tego, kim był kiedyś, a kim jest teraz. Czułam jednak, że sama nie jestem do końca kompletna.
- Wiem, że to, co mamy powinno ułatwiać nam dojście do szczęścia. Nie możemy się wiecznie zadręczać koszmarami dni wczorajszych. – Bawiłam się nerwowo źdźbłem trawy. Czułam na sobie jego opiekuńczy wzrok.
- Tak, wiem. Jednak cały czas poszukuję czegoś więcej, czegoś ponad to wszystko. Nie wiem czy dobrze robię. Czasami czuję się samotna w tym świecie. – Przerwałam by odgarnąć kosmyk włosów z twarzy. – Ty przynajmniej masz Alice. – Dodałam zrezygnowana. Więź między nimi była tak widoczna, że wręcz namacalna. Jedno nie mogło żyć bez drugiego. Coś pięknego i zarazem niebezpiecznego. Jednak w głębi duszy marzyłam o kimś takim jak Jasper, o kimś, kto bez względu na wszystko będzie stał przy moim boku.
- Przebyliśmy długą drogę, zanim dowiedzieliśmy się, kim tak naprawdę jesteśmy. Twoja droga się rozpoczęła. Tylko tego nie zmarnuj. – Dał mi delikatnego pstryczka w nos. Przytuliłam się do niego, by wchłonąć, choć trochę jego pewności siebie i wiary. Przy nim czułam się sobą. Wiedziałam, że nie muszę udawać, bo zawsze wyczuje każdy mój nastrój. Był moim osobistym aniołem stróżem.
- Dzięki Jazz, jesteś cudowny. Mogłabym tak przesiedzieć z tobą całą wieczność, ale czas wracać. Pamiętaj – asymilacja z ludźmi. –Powiedziałam i wybuchnęłam śmiechem.. Jasper wziął mnie za rękę i poprowadził do domu. Czułam się bezpieczna i kochana. Czułam, że nic mi nie grozi. Do czasu.
***
Alaska:
-Tanyo, zrozum, nie będziemy razem. Nigdy. – Powiedziałem z wściekłością. Miałem ogromną nadzieję, że w końcu zrozumie moje intencje. Nie miałem najmniejszego zamiaru wiązać się z kimkolwiek. Przynajmniej teraz. Sytuacja, jaka wywiązała się na biologii, była dostatecznie skomplikowana. A wszystko przez Bellę Swan. I Elizabeth. Obydwie w równy sposób przyczyniły się do mojego wyjazdu. Byłem prawie pewien, że Liz miota się, wściekła na siebie za naszą ostatnią kłótnię.
Ta dziewczyna budziła we mnie najgorsze instynkty. Nie mogłem się przy niej skupić. A najgorsze są jej myśli. A raczej ich strzępki. Nigdy nie mogłem dokładnie wybadać jej umysłu. Było to denerwujące zwłaszcza wtedy, gdy chciałem wiedzieć, co się kryje w tej główce. Od kiedy zobaczyłem ją zmęczoną i brudną w lesie, podświadomie czułem, że nie mogę się do niej zbliżyć. Sprawiało mi to ogromną trudność, zważywszy na jej wygląd. Piękna wampirzyca z sympatyczną twarzą i dołeczkami w policzkach, o włosach w kolorze czerwonego wina.. Na dodatek inteligentna. Chodzący ideał.
- Ale dlaczego? To przez tą nową? – Spytała Tanya, nie dając za wygraną. Wiedziałam, że kogoś ma. –Pomyślała, zbita z tropu.
- Nikogo nie mam i nie będę mieć. Daj sobie z tym spokój. Jutro wracam do domu. – Oświadczyłem twardo i odwróciłem się do niej plecami, dając tym samym znak, że mam dość dyskusji.
W końcu musiałem wrócić. Podejrzewałem, że rodzice się zamartwiają. Nie mogłem trzymać ich w takiej niepewności. I ciekawiło mnie, co się dzieję z Liz. Czy nadal jest wściekła? A może, gdy mnie zobaczy, rzuci mi się na szyję?
Jesteś niepoprawny. –Skarciłem się w duchu. Po za tym zostaje problem z panną Swan. Muszę go jakoś rozwiązać. I sprawić, by dziewczyna dożyła kolejnego, ciepłego lata.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
|
Wysłany:
Czw 10:51, 19 Lut 2009
|
|
|
Dołączył: 27 Gru 2008
Posty: 694
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5
|
|
Ja cie zabije za to trzymanie w niepewności!!! Ja chce kolejne i to już! Z kim będzie Edward? Jaki dar ma Liz? Co będzie z Bellą? Ja chce wiedziec!
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
|
Wysłany:
Czw 21:42, 19 Lut 2009
|
|
|
Dołączył: 17 Lut 2009
Posty: 129
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
|
Coś czuję, że jest trochę słabszy niż reszta Sad Zastój weny.
Nie zabijajcie xD
Rozdział IV
Poszukiwanie
Wrócił. Jedno spojrzenie na jego twarz utwierdziło mnie w przekonaniu, że coś się wydarzyło w czasie jego długiej nieobecności. Nie miałam jednak zamiaru pytać go o to. Nasze stosunki i tak były napięte i przepełnione wrogością. Przynajmniej z jego strony. Ja zaś wychodziłam z założenia, że jeśli nie potrafimy współżyć na normalnych warunkach, nie współżyjmy w ogóle. Dlatego też trzymałam się od niego z daleka, z ukrycia obserwując jego poczynania.
- Głupia jesteś Liz. Powinnaś coś z tym zrobić. – skarciła mnie Alice, gdy kolejny raz nie zwracałam uwagi na Edwarda.
- Niby co? Skoczyć mu na szyję i prosić o zrozumienie? To idiotyczne. Niech będzie tak jak jest. – odparłam i zabrałam swoje rzeczy do szkoły. – Podwieziesz mnie?
- Dzisiaj nie mogę. Mam kilka spraw do załatwienia. Ale Edward jeszcze jest. – mrugnęła do mnie, po czym wyszła, zostawiając mnie z mętlikiem w głowie.
Nie miałam wyjścia. Podtrzymywałam się na duchu myślą, że kilka minut w jego towarzystwie nie wpłynie na moją psychikę w sposób negatywny.
Zobaczyłam go na podjeździe. W myślach obmyślałam plan rozmowy, która pomogłaby mi w spokoju przetrwać przejażdżkę.
Nie zdążyłam nic powiedzieć, gdy odwrócił się i zmierzył mnie wzrokiem.
- Wsiadaj. – warknął, otworzywszy drzwi od strony kierowcy.
Ładny początek dnia. –pomyślałam, zdenerwowana jego zachowaniem. Żałowałam, że nie noszę przy sobie ciężkich narzędzi. W takich chwilach byłyby nieocenione.
Pierwszych kilka minut mijało nam w ciszy. Co jakiś czas rzucałam przelotne spojrzenie w jego stronę.
- Co się stało, że wróciłeś? – spytałam w końcu, by przerwać to niezręczne milczenie.
Nie odpowiadał. Byłam pewna, że nie ma zamiaru ze mną rozmawiać. W co ja się do cholery pakuję, zbeształam się.
- Po prostu wróciłem. Taka odpowiedź powinna cię satysfakcjonować. – mruknął cicho, zaciskając ręce na kierownicy.
Miałam do niego tyle pytań, tyle wątpliwości, które chciałam wyjaśnić. Nie wiedziałam jednak, jak zareagowałby na taki obrót sprawy. Wolałam zostawić to w spokoju i w milczeniu znosić jego zachowanie.
- Edward, czemu mnie tak traktujesz? Czemu nie potrafisz mnie zaakceptować? – pytania same wypłynęły na powierzchnie. Ugryzłam się w język, jednak było już za późno. Słowa zawisły w powietrzu, oddzielając nas od siebie. Czułam każdą komórką swojego ciała napiętą atmosferę, która za chwilę mogła wysadzić samochód.
- Głupie pytanie, zapomnij o tym. – próbowałam zbyć to machnięciem ręki.
Chyba podziałało. Edward nie odezwał się ani słowem do czasu, aż nie dojechaliśmy do szkoły.
Nie zwracałam uwagi na jego spojrzenia, powstrzymywane oddechy. Pragnęłam jak najszybciej uciec od niego, zapomnieć, że moja własna głupota pozwoliła mi tak się ośmieszyć.
Zdążyłam otworzyć drzwi, gdy poczułam jego rękę na swojej dłoni. Znieruchomiałam obawiając się najgorszego.
- Akceptuję cię. – jego wzrok świdrował mnie na wylot. Jakaś siła nie zezwalała mi na odwrócenie się do niego plecami. – To jak cię traktuję, to mój problem, nie twój. I ja się z nim uporam, jeśli ci to przeszkadza.
Z moich ust wyrwało się westchnienie. Puściłam mu głupi uśmiech.
- Dzięki. – zdołałam wykrztusić.
Może jednak Edward Cullen miał coś takiego jak serce?
***
Czy ja naprawdę to zrobiłem? Głupi idiota. –pomyślałem, łajając się w myślach. Lepiej byłoby i dla mnie i dla niej, gdybym dalej zachowywał się w okrutnie. A teraz?! Weźmie to za dobrą monetę. Może nawet coś sobie ubzdura. Nie mogłem uwierzyć, że jestem taki nierozgarnięty.
Ale miałem większy problem. Bella Swan i lekcja biologii. Całą drogę powtarzałem sobie jak mantrę : „ nic jej nie zrobisz, jesteś silny, dasz radę”. I miałem nadzieję, że te słowa tak zakorzeniły się w świadomości, że nie zrobię nic głupiego.
Była już w klasie. Zdezorientowana rozglądała się po sali. Mike Newton próbował ją rozśmieszyć, jednak nie wyszło mu to za dobrze. Uśmiechnąłem się w duchu.
- Cześć, jestem Edward Cullen. Ty na pewno nazywasz się Bella. – powiedziałem na wstępie.
Kąciki jej ust delikatnie uniosły się w coś na kształt uśmiechu. Była czymś nienaturalnie niedostępnym. Zachowywała się inaczej, niż dziewczyny które znam. Spokojna, niewyróżniająca się z tłumu, krucha. Cała jej postać zdawała się wołać o opiekę.
Przyglądałem się jej przez chwilę, zastanawiając się, co myśli. Irytował mnie brak jakichkolwiek sygnałów z jej strony. To było coś innego niż z Liz. U niej dostawałem przynajmniej strzępki czegoś podobnego do myśli. U Belli Swan panowała totalna, nieprzenikniona ciemność.
Jako pierwsi skończyliśmy zadanie i mogliśmy opuścić klasę. Oznaczało to koniec lekcji. Wyszedłem na parking i czekałem na Alice. W międzyczasie Bella podeszła do swojego auta i spojrzała w moją stronę. Pochlebiło mi to. Jednak zrobiłem na niej wrażenie. Połechtało to moją męską dumę.
- Jesteś dupku. – Alice zgromiła mnie spojrzeniem. – Jak mogłeś! Kompletny z ciebie idiota. Biedna Liz. Użerać się z takim głupkiem, to nie lada problem. – mruknęła i zaczęła szperać w torebce. Nagle znieruchomiała.
W momencie gdy Alice miała wizję, ciężarówka jechała wprost na Bellę. Zderzenie zdecydowanie by ją zabiło.
Znalazłem się tuż przy niej, by osłonić ją własnym ciałem. Wyciągnąłem jedną rękę, by zatrzymać samochód, drugą zaś przytrzymałem jej kruche ciało przed upadkiem na twardy beton.
Spojrzała mi głęboko w oczy, zdezorientowana obrotem sprawy. Przez chwilę nachylałem się nad nią i zastanawiałem się nad swoim postępkiem. Głosy uczniów, którzy zaczęli schodzić się na parking, doszły do moich uszu. Puściłem Bellę i umknąłem z miejsca wypadku.
Już widziałem reakcje rodziny. Szczególnie Rosalie będzie wściekła. Ale co miałem zrobić? Pozwolić jej umrzeć?! Postanowiłem, że dożyje lata, to postanowienia dotrzymam.
Jednak to, co mnie obecnie nurtowało, to reakcja Liz.
***
Seattle:
- Do czego ci ta mała? – Victoria zmysłowo ocierała się o moje ciało. Jej usta powoli błądziły po mojej szyi. Nie miałem ochoty na żadne erotyczne zabawy, jednak Victoria była nienasycona, żądna nowych wyzwań. Czasami zajmowało mnie to, nawet ciekawiło. Dzisiaj miałem trochę ważniejsze problemy na głowie niż nimfomanka.
- Nie powinno cię to, ku***, obchodzić. – warknąłem i zrzuciłem ją z łóżka. – Chcesz się pieprzyć to idź do Laurenta. – dodałem wściekły. Wskazałem jej palcem drzwi. Skulona i posłuszna – cała Victoria.
Chwila samotności dobrze mi zrobi, pomyślałem. Zapiąłem koszulę i zdecydowałem, że jutro ją odszukam. Zabawa w kotka i myszkę zdecydowanie mi się znudziła. Musiałem ją znaleźć. Była wyjątkowa, jedyna w swoim rodzaju. Z jej darem będę mógł wszystko.
Mogłem z niej czerpać także korzyści osobiste. W końcu była piękna, a Victoria powoli mi się nudziła. Jej oddanie było denerwujące.
To dopiero będzie frajda. -pomyślałem. Byłem pewien, że nie będzie mogła mi się oprzeć. A nawet jeśli – szybko zmienię jej podejście do życia.
Pragnienie dawało o sobie znać. Jeśli chciałem być jutro czarujący, zdecydowanie musiałem się najeść. Spotkanie z moją Liz powinno zaowocować.
Drzwi chaty otworzyły się i stanął w nich Laurent.
- Co ty jej zrobiłeś? – spytał miażdżąc mnie spojrzeniem.
- To nie twój interes. I lepiej żebyś się w to nie mieszał. – odpowiedziałem słodko.
Laurent chciał robić za nasze sumienie. Niestety, przytłoczenie złymi postępkami było tak silne, że nie miał szans.
- A co z tą twoją wampirzycą? Ją też będziesz traktował jak szmatę? – nie dał za wygraną. Rzuciłem się w jego stronę i powaliłem na ziemię.
- Liz to ku*** moja sprawa, rozumiesz? Nie próbuj robić czegoś głupiego, bo nie skończy się to tylko rzuceniem na glebę. Zapamiętaj to. – poprawiłem koszulę i zostawiłem ogłupiałego Laurenta.
Liz, Liz, Liz. Już jutro, moja słodka, cały wampirzy świat pozna moje dzieło...
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
|
Wysłany:
Pią 11:58, 20 Lut 2009
|
|
|
Dołączył: 27 Gru 2008
Posty: 694
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5
|
|
Wow i to ma byc brak weny?! To było genialne!!! tylko czemu takie krótkie?! I nadal nie znam odpowiedzi na zadane wcześniej pytania! To że chce jeszcze chyba już wiesz!!!
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
|
Wysłany:
Pią 16:39, 20 Lut 2009
|
|
|
Dołączył: 05 Lis 2008
Posty: 1463
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 1/5
Skąd: stąd
|
|
Nie no jak mi to zrobisz to cię zabije. Naprawdę. Edward NIE MOŻE buć z Liz!! A jaka ona nieznośna jest... Ciągle tylko jęczy na Edwarda lub udaje koleżankę Belli. Huh, jest gorsza niż Bella xD
A James ma nerwice...
Ojej, nie spodziewałam się tego po Victoriii xDxD Cóż za zboczeniec xDxD
Dobra, to dawaj następna część!!
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
|
Wysłany:
Nie 1:19, 22 Lut 2009
|
|
|
Dołączył: 17 Lut 2009
Posty: 129
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
|
A o to kolejny rozdział xD Proszę o szczere opinie )
Rozdział V
Atak
Nerwowo wierciłam się na krześle, czekając aż Carlisle w końcu przyniesie ową niespodziankę dla mnie, o której mówił od samego rana. Byłam lekko zdenerwowana, ale co złego mogło być we wręczaniu prezentów, albo ich przyjmowaniu? Panikowałam, bo taka już byłam.
Przekręciłam się na siedzeniu, gdy usłyszałam za mną kroki. Zadowolony z siebie Carlisle szedł z małym, czerwonym pakunkiem. Obok niego dreptała Esme. Położyła mu rękę na ramieniu i skinęła na mnie głową.
- Chyba czas, żeby rozpakowała swój prezent, nie sądzisz?
Mężczyzna podał mi paczkę i świdrował mnie wzrokiem. Czułam napięcie, które zawisło w powietrzu. Cóż to może być? Powoli ściągnęłam papier i ostrożnie uchyliłam wieczko pakunku. W środku znajdowały się kluczyki. Zaniemówiłam.
_Czy to… To o czym myślę? – zdołałam wykrztusić. Zgodnie pokiwali głową. Zerwałam się z krzesła i zaczęłam krzyczeć ze szczęścia. – Dziękuję, dziękuje! Jesteście kochani! – mówiłam między kolejnym cmoknięciem w policzek.
- Jak ja się wam odwdzięczę?
- Nie musisz skarbie. Ważne, żebyś była szczęśliwa. Idź. Wypróbuj swoją bestię. – szepnęła mi do ucha Esme.
Nie musiała mi tego powtarzać dwa razy. Błyskawicznie wybiegłam z domu. Na podjeździe stał czerwono-czarny bughatti veyron. Nie mogłam wydobyć z siebie żadnego dźwięku. To był najcudowniejszy prezent, jaki kiedykolwiek otrzymałam.
- Widzę, że Carlisle nieźle wykosztował się na twoje nowe cacko. – usłyszałam za sobą. Edward oparł się o samochód. Delikatnie przejechał opuszkami palców po masce. – Ładnie, ładnie.
- To piękny prezent.
- No oczywiście. Jest świetny. A co obchodzimy? Urodziny czy śmierć? Bo się zgubiłem. – spytał cicho, intensywnie wpatrując się w moje oczy. Cios zadany ręką nie bolałby tak bardzo, jak to, co przed chwilą powiedział. Liz, opanuj się. -pomyślałam, zbierając się w sobie.
- Przynajmniej nie będę musiała się poniżać, jeżdżąc z tobą. – odwarknęłam. – Przesuń się.
- Liz, nie bądź taka drażliwa. Przecież nie robię tego specjalnie. – wyczuwalny sarkazm w jego głosie jeszcze bardziej mnie zdenerwował.
- Wiesz co? Idź do diabła. Nie zbliżaj się do mnie, rozumiesz? – krzyknęłam i uciekłam stamtąd. Skierowałam się w stronę lasu. Tam czułam się bezpieczna, mogłam być sobą. Starałam się nie wspominać jego słów. Z każdym dniem coraz bardziej nie rozumiałam jego zachowania. Postanowiłam, że będę go omijać. Nie mogę pozwolić mu na takie traktowanie. Nie jest ode mnie lepszy. Obydwoje jesteśmy tak samo godni szacunku.
- Liz, jesteś pieprzniętą wampirzycą. – powiedziałam głośno, kopiąc mały kamyk.
Cisza, spokój – to było mi potrzebne. Musiałam ukoić budzący się we mnie ból.
***
Wyczułam czyjąś obecność. Nie był to ani człowiek, ani żaden znany mi wampir. Więc kto?
Nie chciałam się odwracać i sprawdzać. Ale skoro tu jest i jeszcze nie zaatakował, nie ma złych zamiarów.
- Kim jesteś? – krzyknęłam, skupiając się na zapachu przybysza.
Milczenie. Już myślałam, że się nie odezwie, gdy do moich uszu doleciał spokojny, męski głos.
- Nazywam się Laurent. Jeśli jesteś tą, którą poszukuję, mianowicie Liz, musimy pilnie porozmawiać. – znieruchomiałam. Skąd mógł mnie znać?
Cała sytuacja zaczynała się robić dziwna. Szybko odwróciłam się i spojrzałam na dość przystojnego mężczyznę o oliwkowej cerze.
- Skąd wiesz, kim jestem? – uważnie obserwowałam każdy jego ruch. Nie mogłam zaufać komuś, kto był mi zupełnie obcy.
- Mamy wspólnego znajomego. Pamiętasz Jamesa? – osobę, której nienawidziłam, którą pogardzałam bardziej niż czymkolwiek innym, osobę, której nie chciałam nigdy więcej spotkać. Jednak wrócił do mnie, jak najgorszy koszmar.
- Co on ma do tego? – słowa z trudem przechodziły mi przez gardło.
- Jest blisko. Rzekłbym, że cię znalazł, jeśli ja to zrobiłem. I ma wobec ciebie nieczyste zamiary. Wywnioskowałem, że chciałabyś o tym wiedzieć. – spokojnie mówił o sprawach, które ważyły na moim życiu.
- Skąd … ? Dlaczego mi to mówisz, do cholery? – wykrzyczałam, wściekła na niego, na siebie, na Jamesa, na wszystko w pobliżu.
Przez krótką sekundę przyglądał mi się i miałam wrażenie, że chciał coś ważnego z siebie wyrzucić.
- Bo nie chciałbym, byś była traktowana tak, jak ktoś kogo znam. – odparł w końcu. – Ostrzegłem cię. Co z tym zrobisz, to już twoja sprawa. – dodał i chciał odejść, kiedy obydwoje usłyszeliśmy gromki śmiech. Dochodził gdzieś z przodu.
Skądś znałam ten śmiech. Chciałam ukryć przed samą sobą, że to nie on.
- James…. – wyszeptałam.
***
- Skarbie, jak mogłaś mnie zostawić? Tak bez pożegnania? – widziałem strach w jej oczach. Podszedłem do niej i złapałem kosmyk jej długich włosów. Okręciłem je wokół palców, po czym pociągnąłem za nie. Twarz Liz znalazła się tuż koło mojej.
- Nie bój się. Przecież cię nie zabiję. – szepnąłem i delikatnie pocałowałem ją w czoło. Szarpnęła się, próbując wyswobodzić włosy z mojego uścisku. Odsunąłem ją na długość ręki.
- Sama się o to prosiłaś. – Uderzyłem ją w twarz. Upadła.
- Zwariowałeś!? – Laurent. No tak. Zapomniałem o bohaterze dnia.
- Chcesz walczyć, rycerzu? Nie ma problemu. – przywołałem go palcem, gotowy do walki. Laurent skoczył na mnie, próbując zadać mi cios w brzuch prawą ręką. Uskoczyłem w bok i kopnąłem go w kolano. Ciężar ciała sprawił, że ugiął się. Wykorzystałem okazję i zdzieliłem go w twarz.
Stanąłem nad nim i złapałem go za włosy.
- Naprawdę myślałeś, że zdołasz mnie pokonać? – parsknąłem mu prosto do ucha, przyciskając jego głowę do ziemi.
Kopnąłem go jeszcze w brzuch i zostawiłem, przechodząc do Liz.
- Słonko, nie zapomniałem o tobie. – zaczęła biec. Biedna, tak bardzo chciała uciec. Ruszyłem za nią. Jej zapach wiódł mnie, przyciągał. Zobaczyłem jej sylwetkę tuż przed sobą. Złapałem ją za rękę i pchnąłem ją na trawę.
- Nie ładnie tak umykać staremu przyjacielowi.
- Nie jesteśmy w aż tak zażyłych stosunkach. – wyszeptała, drapiąc mnie po twarzy.
- ku***! - Zawyłem z bólu i puściłem ją. Wykorzystała okazję. Gdy ból przeszedł, rozejrzałem się wokoło.
- I tak mi się nie schowasz Liz! Jesteś moja! I dobrze o tym wiesz. – krzyczałem na całe gardło. Próbowałem wyczuć, w którą stronę mogła pobiec. Po chwili doszedł do mnie jej słodki zapach.
- Już cię mam. – szepnąłem do siebie. Wolnym krokiem podszedłem do miejsca, gdzie się ukrywała. Napawałem się jej strachem, był dla mnie jak afrodyzjak. W oddali znajdował się jakiś dom. Hm, pomyślałem, to zapewne tam się przede mną ukrywała.
Kosmyk jej włosów wychylał się zza drzewa.
Uśmiechnąłem się do siebie. Przygwoździłem ją do pnia.
- Tutaj jesteś. – próbowała mnie kopać, biła na oślep pięściami. Unieruchomiłem jej ręce i nogi.
- Puść mnie, proszę. – błagała, cichutko łkając.
- To bardzo wzruszające, ale nie.
- EDWARD!!! – krzyknęła przeraźliwie, na cały głos.
- Zamknij ryj! – warknąłem wściekły i ponownie uderzyłem ją w twarz. Straciła przytomność. Na szczęście.
***
Znowu zachowałem się jak kompletny idiota. Niszczyłem wszystko, co stanęło na mojej drodze. Nie chciałem, by tak wyszło. Liz jest w końcu członkiem rodziny. Nie powinienem zachowywać się w stosunku do niej okrutnie.
Zatrzymałem się przed swoim samochodem, spoglądając na stojące nieopodal bugatti veyron. Prezent Liz. Jak mogłem? – wyrzucałem sobie w myślach, analizując naszą ostatnią rozmowę.
- Kompletny dupek. – wypowiedziałem na głos słowa, które idealnie do mnie pasowały.
Dobrze, że nie było przy tym Alice. Jestem pewien, że zmieszałaby mnie z błotem. I miałaby rację.
Chciałem pobiec za Liz, wytłumaczyć się. Nie zrobiłem tego. Wolałem poczekać, aż sytuacja sama się wyprostuje. Poza tym Liz jest osobą wyrozumiałą, byłem pewien, że mi wybaczy.
Ale czy ja mogłem wybaczyć sobie?
Czekałem na Jaspera. Umówiliśmy się, że dzisiaj razem pojedziemy do szkoły. Jego samochód szwankował, więc poprosił Rosalie, by zerknęła co się z nim dzieję.
- Jeszcze 5 minut i jak nic pojadę bez niego. – mruknąłem do siebie.
W tym samym momencie usłyszałem przejmujący do szpiku kości krzyk. Wdzierał się w moją czaszkę, zostawiając za sobą nieuleczalny ślad.
Liz? – pomyślałem, ale po chwili stwierdziłem, że to nie możliwe. Jednak głos, był tak znajomy, przecież słyszałem go tyle razy.
- Liz!
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
|
Wysłany:
Nie 10:28, 22 Lut 2009
|
|
|
Dołączył: 27 Gru 2008
Posty: 694
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5
|
|
AAaaaaaaa! Ja chce więcej! Musze wiedziec co będzie z Liz! Świetne:D Czekam na kolejne i masz sie pośpieszyc!!! A tak przy okazji zastanawiam sie czy wampir może stracic przytomnośc xD
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
|
Wysłany:
Nie 21:36, 22 Lut 2009
|
|
|
Dołączył: 05 Lis 2008
Posty: 1463
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 1/5
Skąd: stąd
|
|
Heh, czaja też o tym myślałam xD Ale wydaje i się że raczej nie xD
Tak James zabij Liz!!! Dajesz kolego!! xD
Ale jak Ed uratuje Liz i prze to ze soba będą to nie wiem co zrobię...
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
|
Wysłany:
Nie 21:51, 22 Lut 2009
|
|
|
Dołączył: 17 Lut 2009
Posty: 129
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
|
Znaczy to nie jest takie nasze stracenie przytomnosci, sołabił jej organizm, przez co wygląda jakby zemdlała xD a tak naprawdę nie może po prostu się ruszyc xD
Czekoladko - cemu ty Liz nie lubisz?? xD
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
|
Wysłany:
Nie 22:25, 22 Lut 2009
|
|
|
Dołączył: 02 Lis 2008
Posty: 160
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Poznań
|
|
Jak mogłaś przerwać w takim momencie?!
Ja chce więcej! Prosze, prosze!
ten ff jest boski!!!!!!!
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
|
|
Wszystkie czasy w strefie CET (Europa) |
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|